[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.śadnego ruchu.Moją uwagę zwrócił drewniany konfesjonał koło wyjścia zapasowego.Domyśliłem się, co usłyszałem.Dzwonek przy konfesjonale.Zasłonajeszcze się kołysała.Ojciec Mariotte musiał solidnie chrapać.Wsunąłem za pasek mójpistolet i ruszyłem z wolna w tamtym kierunku.Zatrzymałem się wodległości pięciu kroków.Z wnętrza konfesjonału przenikała zielonkawapoświata.Zamierzałem chwycić znowu broń, ale rozmyśliłem się.Odsunąłem gwałtownie zasłonę.Konfesjonał był pusty.Jednak w jego głębi, na czarnym drewnie, widniał napis.Instynktownie rozpoznałem, z czego był zrobiony.Świecący porost umieszczony w gnijącym ciele Sylvie Simonis.Napis mówił:CZEKAŁEM NA CIEBIE.17834Spławik drgał na powierzchni wody.PodąŜyłem wzrokiem za Ŝyłką imiędzy liśćmi dostrzegłem koniec wędziska.Nylonowa Ŝyłka błyszczaław porannym świetle, podkreślając urok scenerii.Była dopiero godzinadziesiąta.Poznalezieniuzłowieszczegonapisuobszedłemdokładnieprezbiterium i jego przyległości.Nie zauwaŜyłem nikogo.ObudziłemMariotte'a, który znalazł na to jedyną odpowiedź: „Wandalizm.Zwykływandalizm".Bez trudu przekonałem go, aby nie wzywał Ŝandarmów.Samstwierdził, Ŝe nie był to pierwszy akt niechęci wobec jego parafii.Zaproponowałem, Ŝe usunę to „graffiti".Mariotte, nie kaŜąc się długoprosić, poszedł się połoŜyć, a ja spokojnie sfotografowałem wszystko iwziąłem świeŜe próbki porostu.Był to dobry sposób na to, Ŝeby nie myślećo człowieku, który umieścił ten napis w konfesjonale.Zebrałem zrobionezdjęcia i zeskanowałem zdobyte wcześniej dokumenty: raportsporządzony przez Vallereta, mapę regionu z zaznaczonymi miejscami,gdzie byłem, i osobami, z którymi rozmawiałem, notatki Plinkha.O spaniu nie było juŜ mowy.Włączyłem laptop i zapisałem wszystko,co wydarzyło się od mojego przybycia.Sporządziłem dwie kopie raportu zsekcji zwłok, jedną dla Foucaulta, drugą dla Svendsena, potemprzygotowałem paczkę dla Szweda — pobrane przeze mnie próbkiświecącego porostu, skarabeusz, porost znaleziony w ciele Sylvie.Przezmoment zastanawiałem się, czy wysłać równieŜ krucyfiks, banalnyliturgiczny przedmiot, marnej roboty.Postanowiłem go zatrzymać.Sprawdziłem, czy nie ma nim jakichś odcisków, ale oczywiście niczegonie znalazłem.Dorzuciłem jeszcze torebkę z zakrzepłą krwią, ŜebySvenOdss ez nó sjtąe jzar na an loi zob wył ae ł.m znowu w drodze do Besancon.W głowie wciąŜkotłowały mi się pytania, na które nie znajdowałem odpowiedzi.Ogodzinie siódmej czekałem na zapylonym dworcu w Besancon nakonduktora „mojego" pociągu.Taki sposób transportu stosowalireporterzy w Rwandzie, którzy dawali swoje filmy pilotom lub stewardomlotówPo tree jsm oww yd chw.orcowym barze wypiłem kawę.Czułem się lepiej — świeŜepowietrze, chłód, światło.Ruszyłem znowu w kierunku gór, zamierzającprzeprowadzić rozmowę z Jean-Claude'em Cho-179pardem, korespondentem „Courrier du Jura".Chciałem jak najszybciejdowiedzieć się czegoś o zabójstwie Manon Simonis sprzed dwunastu laty.— Pan Chopard?Trawy poruszyły się.Ukazał się męŜczyzna w stroju rybackim, stojącyw wodzie po kolana.Miał na sobie gumowe oliwkowe buty i kombinezonna szelkach.Twarz przesłaniała mu baseballowa czapeczka koloru khaki.Jego sąsiedzi poinformowali mnie, Ŝe w sobotnie ranki Chopard łowipstrągi.Schylając się pod gałęziami, podszedłem bliŜej.— Czy pan Chopard? — powtórzyłem cicho.Wędkarz rzucił mi wściekłe spojrzenie.OdłoŜył wędkę opartą o biodroi poruszył palcami.Najpierw palec wskazujący i kciuk w geście noŜyc,potem zamkniętą dłoń przyłoŜył do ust.Nic nie zrozumiałem.— Czy pan Jean-Claude Chopard?Wolną ręką zrobił gest oznaczający „wynoś się".Podniósł wędkę,pokręcił szybko kołowrotkiem, po czym ruszył ku brzegowi, odgarniającgałęzie i liście.Kiedy wyciągnąłem rękę, chcąc mu pomóc, zignorowałmnie i chwytając się trzcin, wdrapał się na suchą ziemię.Do pasa miałprzymocowane dwa puste metalowe koszyki.Ociekając wodą, zapytałmrukl— iwiNei :e zna pan języka migowego?— Nie.— Nauczyłem się tego w ośrodku dla głuchoniemych.RobiłemreportaŜ niedaleko Belfort.— Odkaszlnął, po czym westchnął: — Nahasło „wędkowanie" co pan odpowie?— Ranek.Samotność.— No właśnie.I cisza.— Odczepił koszyki.— Rozumie pan?— Proszę mi wybaczyć.Facet wymamrotał coś niewyraźnie i ściągnął kalosze.Jednym ruchemodpiął szelki i wydostał się z kombinezonu, niczym olbrzymi motyl zpoczwarki.Pod spodem miał hawajską koszulę i drelichowe spodnie.Nanogach oślepiające nowością buty sportowe firmy Nike.Zapaliłem papierosa.Spojrzał na mnie złym wzrokiem.— Nie wiesz, Ŝe to szkodzi zdrowiu?— Nigdy nie słyszałem.Wetknął w usta papierosa z liści kukurydzy.— Ja teŜ nie.180Podałem mu ogień.Był to sześćdziesięciolatek, masywnie zbudowany,z szarymi włosami sterczącymi spod czapki niczym słoma.Jegotrzydniowy zarost przywodził na myśl opiłki Ŝelaza, zarośnięte miałnawet uszy.Kwadratowa twarz, okulary w grubej oprawie.Wystającabroda sprawiała niemiłe wraŜenie.— Czy jest pan na pewno Jean-Claude'em Chopardem?Zdjął czapkę i wykonał nią ósemkę w powietrzu:— Do usług.A ty kim jesteś?— Mathieu Durey, dziennikarz.Wybuchnął śmiechem.Wyciągnął z krzaków metalowe pudło i wrzuciłdo niego swoje buty, kombinezon i koszyki.— Słuchaj, stary, jeśli chcesz mi wciskać ciemnotę, znajdź innąśpiewkę.— Nie rozumiem.— Trzydzieści lat przeróŜnych doświadczeń, mówi ci to coś?Wyniucham glinę na dziesięć kilometrów.Jeśli masz więc jakieś pytania,wal szczerze, kapujesz?Pomyślałem, Ŝe chyba straciłem zdolność kamuflaŜu.— Dobra — powiedziałem.— Jestem z wydziału zabójstw.Brygadakryminalna w ParyŜu.— Przyjechałeś z powodu obu Simonis?Przytaknąłem.— Oficjalnie?— Oficjalnie.— Akurat!Sięgnął do pudła i wydobył stamtąd Ŝółtawą butelkę.— Chcesz skosztować mojego „wina deserowego"?— Nie widzę deseru.Znowu się roześmiał.W drugiej ręce trzymał dwa kieliszki, którymipodzwaniał jak kastanietami.— No to wal — powiedział, napełniając kieliszki postawione natrawie.Streściłem sytuację: śledztwo Luca, jego samobójstwo, wskazówki, któredoprowadziły mnie tutaj.Przedstawiłem moją hipotezę, Ŝe dochodzenia wsprawie zabójstw Simonis i desperacki czyn Luca były ze sobąpowiązane.Na koniec pokazałem jego zdjęcie, Ŝeby usłyszeć jak zwykle„nigdy nie widziałem".W nagrzanym słońcem powietrzu brzęczałyowady.Zapowiadał się przepiękny dzień.— W sprawie śmierci Sylvie — odezwał się, łyknąwszy wina —niewiele mogę ci powiedzieć.Nie zajmowałem się tą sprawą.181— Dlaczego?— Wcześniejsza emerytura.W „Courrier" uznano, Ŝe juŜ swojeodpracowałem.Sprawa Sylvie pojawiła się w samą porę.Okazja, Ŝebyodstawić Choparda do lamusa.— Dlaczego właśnie ta sprawa?— Pamiętali mój zapał przy pierwszym morderstwie.Ich zdaniem zabardzo się w to mieszałem.Woleli posłać kogoś młodego.śółtodzioba.Faceta, który nie sprawi kłopotów.— Chcieli ograniczyć szum wokół tej sprawy?— OtóŜ to.Nie wolno brukać wizerunku regionu.To polityka.Wolałem się poŜegnać.Podniosłem kieliszek do ust — Ŝółte wino z Jury [ Pobierz całość w formacie PDF ]