[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opary zafalowały wokół niej i straciła orientację; jego następne słowa przeszyły ją niczym strzały z perfumowanego lodu.– Kiedy byłem człowiekiem – rzekł – miałem wiele żon, lecz żadnej tak cudnej jak ty.– Kiedy byłeś człowiekiem?– Byłem człowiekiem znanym jako Enoch, syn Jareda, syna Mahalalela, syna Kenana, syna Enosha, syna Seta, syna Adama.Żyłem na ziemi przez sześćdziesiąt pięć lat, a potem Autorytet zabrał mnie do swego królestwa.– I miałeś wiele żon.– Kochałem ich ciała.I rozumiałem, kiedy synowie niebios darzyli miłością córki człowiecze, i wstawiałem się za nimi do Autorytetu.Ale jego serce stwardniało i nakazał mi wyprorokować ich zagładę.– I nie miałeś żony od tysięcy lat.– Zostałem Regentem tego królestwa.– Czy już nie czas, żebyś pojął małżonkę?W tej chwili poczuła się najbardziej obnażona i zagrożona.Lecz miała zaufanie do swojego ciała i dziwnej prawdy, jakiej dowiedziała się o aniołach, zwłaszcza tych aniołach, które dawniej były ludźmi: nie posiadając ciała, pożądały go i tęskniły za nim.Metatron był teraz tak blisko, dostatecznie blisko, żeby czuć zapach jej włosów, widzieć fakturę jej skóry, dostatecznie blisko, żeby jej dotknąć płonącymi rękami.Rozległ się dziwny dźwięk, przypominający pomruk i trzask, jaki słyszysz, zanim sobie uświadomisz, że to płonie twój dom.– Powiedz mi, co robi Lord Asriel i gdzie jest – zażądał Metatron.-– Mogę zaraz zaprowadzić cię do niego – obiecała.Aniołowie niosący lektykę opuścili Pochmurną Górę i odlecieli na południe.Metatron rozkazał przenieść Autorytet w bezpieczne miejsce z dala od pola bitwy, ponieważ na razie chciałgo zachować przy życiu; zamiast jednak przydzielić mu straż przyboczną z kilku regimentów, co tylko przyciągnęłoby uwagę wroga, powierzył go maskującej burzy, licząc, że w tych okolicznościach mały oddział ma większe szanse niż duży.I tak mogło się zdarzyć, gdyby pewien kliwuch, zajęty ucztowaniem na półżywym wojowniku, nie podniósł wzroku akurat wtedy, kiedy reflektor przypadkowo wyłowił z mroku kryształową szybę lektyki.Coś drgnęło w pamięci kliwucha.Znieruchomiał z łapą na ciepłej wątrobie, a kiedy brat odepchnął go na bok, powróciło wspomnienie paplającego arktycznego lisa.Natychmiast rozpostarł skórzaste skrzydła i wzbił się w powietrze, a po chwili reszta stada ruszyła za nim.Xaphania i jej anioły szukały pilnie przez całą noc i część poranka, aż wreszcie na południe od fortecy znalazły w górskim zboczu mikroskopijną szczelinę, której nie było jeszcze dzień przedtem.Zbadały ją i poszerzyły, a teraz Lord Asriel schodził w głąb tuneli i jaskiń, ciągnących się daleko pod twierdzą.Nie było całkiem ciemno, jak oczekiwał.Miliardy drób niutkich jaśniejących cząsteczek wydzielały słabe światło.Płynęły nieprzerwanie tunelem niczym świetlista rzeka.– Pył – powiedział Lord Asriel do swojej dajmony.Nigdy jeszcze go nie widziałnieuzbrojonym okiem, lecz nigdy również nie widział tyle Pyłu naraz.Szedł dalej, aż nagle tunel rozszerzył się i Lord Asriel znalazł się pod stropem ogromnej jaskini, dostatecznie wielkiej, żeby pomieścić tuzin kościołów.Nie widział podłogi: zbocza opadały stromo ku krawędzi przepaści setki metrów w dole, ciemniejszej niż sama ciemność, i do tej przepaści wlewał się nieskończony strumień Pyłu, niczym potężny wodospad.Miriady cząsteczek jaśniały jak gwiazdy we wszystkich galaktykach na niebie, a każda z nich stanowiła drobny fragment świadomej myśli.Był to melancholijny widok.Lord Asriel razem ze swoją dajmoną schodzili w stronę przepaści i coraz wyraźniej widzieli, co się dzieje na drugim brzegu, setki metrów dalej w ciemności.Coś tam się poruszało i im niżej schodził, tym wyraźniej się rysowało: procesja bladych rozmytych postaci wędrujących mozolnie po stromym stoku, mężczyźni, kobiety, dzieci, istoty wszelkich gatunków znanych mu i nieznanych.Skupione na utrzymywaniu równowagi, ignorowały go całkowicie, a jemu włosy zjeżyły się na głowie, kiedy zrozumiał, że patrzy na duchy.– Lyra tędy przeszła – rzekł do irbisicy.– Stąpaj ostrożnie – tylko tyle odpowiedziała.Tymczasem Will i Lyra, przemoczeni, drżący, w ulewnym deszczu brnęli na oślep przezbłoto, potykali się o kamienie, grzęźli w rowach wyżłobionych przez wodę; wypełnionych krwią.Lyra bała się, że lady Salmakia umiera; od kilku minut nie wymówiła ani słowa, tylko spoczywała wiotka i bezwładna na dłoni dziewczynki.Schronili się w korycie strumienia, gdzie płynęła przynajmniej czysta woda, zaczerpnęli jej w stulone dłonie i unieśli do spragnionych ust, a wtedy Tialys poruszył się i powiedział:– Will.słyszę nadjeżdżające konie.Lord Asriel nie ma kawalerii.To musi być wróg.Przejdź przez strumień i ukryj się.Widziałem krzaki na drugim brzegu.– Chodź – powiedział Will do Lyry.Rozchlapując przeraźliwie zimną wodę, przebrodzili strumień i wgramolili się na drugi brzeg w samą porę.Jeźdźcy, którzy pojawili się na zboczu i zjechali w dół, żeby się napić, nie wyglądali na kawalerzystów: nie mieli ubrań ani uprzęży i porastała ich krótka sierść, taka sama jak u koni.Za to mieli broń: trójzęby, sieci i krzywe szable.Will i Lyra nie czekali, żeby im się przyjrzeć; pospiesznie umykali po nierównym gruncie, kuląc się, żeby ich nie dostrzeżono.Musieli patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć i nie skręcić kostki albo jeszcze gorzej; a nad nimi biły pioruny, więc nie usłyszeli skrzeczenia i warczenia kliwuchów, dopóki na nie nie wpadli.Stwory otaczały coś leżącego w błocie: coś błyszczącego, trochę większego niż one, przewróconego na bok, jakby duża klatka o ścianach z kryształu.Waliły w nią łapami i kamieniami, wyjąc i skrzecząc.Zanim Will i Lyra zdołali wyhamować i skręcić, wpadli w sam środek zgrai.31.Koniec AutorytetuGdyż Cesarstwa już nie ma i teraz lew i wilk poniechają ofiary.William BlakePani Coulter szepnęła do cienia obok niej:– Spójrz, jak on się chowa, Metatronie! Pełza w ciemnościach jak szczur.Stali na skalnym występie wysoko w ogromnej jaskini i patrzyli, jak Lord Asriel z irbisica ostrożnie schodzą po zboczu daleko w dole.– Mogę teraz w niego uderzyć – szepnął cień.– Tak, oczywiście – odszepnęła, nachylając się blisko.– Ale pragnę widzieć jego twarz, drogi Metatronie; chcę, żeby wiedział, że go zdradziłam.Chodźmy za nim i schwytajmy go.Wodospad Pyłu lśnił niczym wielka kolumna słabego światła, opadając gładkoi nieprzerwanie w otchłań.Pani Coulter nie mogła poświęcać mu uwagi, ponieważ cień obok niej dygotał z pożądania; musiała utrzymać go przy sobie i kontrolować w miarę możliwości.Cicho szli w dół, śledząc Lorda Asriela [ Pobierz całość w formacie PDF ]