RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem uni­kałam Amalie, ale czasami ją widywałam.- Jak się ta grupa nazywa?- Nie jestem pewna.- Myślisz, że to oni zabili Amalie? Potarła dłońmi uda.- Spotkałam tam pewnego faceta.Prowadził zapisy na kurs w jakimś in­nym miejscu.Ja wyjechałam, on jeszcze został i nie widziałam go chyba przez rok.Potem wpadłam na niego na koncercie w Ile Notre Damę.Trochę się spotykaliśmy, ale nic z tego nie wyszło.- Znowu wzruszenie ramionami.- W tym czasie on odszedł z grupy i opowiadał jakieś okropne historie o tym, co zaszło.Ale nie za wiele.Był jakiś taki dziwny.- Jak się nazywał?- John jakiś tam.- Gdzie jest teraz?- Nie wiem.Chyba się wyprowadził.- Otarła łzy.- Anno, czy doktor Jeannotte jest związana z tą grupą?- Dlaczego pani o to pyta? - Jej głos załamał się na ostatnim słowie.Dostrzegłam małą, niebieską żyłkę pulsującą jej na szyi.- Kiedy cię pierwszy raz spotkałam w jej gabinecie, wydawałaś się w jej obecności bardzo zdenerwowana.- Ona jest dla mnie bardzo dobra.Przebywanie z nią robi mi o niebo lepiej niż jakieś medytacje i ciężkie oddechy.- Prychnęła.- Ale ona też jest wymagająca i cały czas się martwię, że coś zepsuję.- Rozumiem, że spędzasz z nią dużo czasu.Wzrokiem znowu powędrowała gdzieś w drugą stronę.- Wydawało mi się, że chodzi pani o Amalie i tych innych ludzi, którzy nie żyją.- Anno, czy zgodziłabyś się porozmawiać z kimś? To, co mi powiedzia­łaś, jest ważne i policja na pewno będzie chciała pójść tym śladem.Sprawę tych morderstw bada detektyw Andrew Ryan.To bardzo miły człowiek i na pewno go polubisz.Spojrzała na mnie zdezorientowana i obiema rękami założyła włosy za uszy.- Ja nie mam już nic więcej do powiedzenia.John miałby, ale ja napraw­dę nie wiem, dokąd wyjechał.- A pamiętasz miejsce, gdzie odbyło się to seminarium?- Na jakiejś farmie.Jechaliśmy furgonetką i nie zwracałam uwagi na drogę, bo zabawiali nas jakąś grą.Kiedy wracaliśmy, to spałam.Ciągle coś robiliśmy i byłam wykończona.Z wyjątkiem Johna i Amalie nikogo z nich już nigdy nie spotkałam.A teraz pani mówi, że ona.Na dole ktoś otworzył drzwi i doszedł do nas jakiś głos.- Kto tam jest?- Świetnie.Teraz na pewno zabiorą mi klucz - szepnęła Anna.- Nie powinnyśmy tu być?- Raczej nie.Kiedy przestałam pracować w muzeum, zatrzymałam so­bie klucz.Wspaniale.- Idź za mną - powiedziałam, podnosząc się z ławki.- Czy ktoś tam jest? - zawołałam.- Tu jesteśmy.Usłyszałyśmy kroki na schodach i w drzwiach pojawił się pracownik ochrony.Czapka prawie zasłaniała mu oczy, a przesiąknięta wodą kurtka le­dwie zakrywała jego wielki brzuch.Dyszał ciężko i w fioletowym świetle je­go zęby miały żółty kolor.- O Boże, jak dobrze, że pan jest - plotłam.- Wykonywałyśmy szkic Odocoileus virginianus i straciłyśmy poczucie czasu.Wszyscy już wy­szli w obawie przed mrozem i chyba o nas zapomnieli.Zamknęli nas.- Uśmiechnęłam się niezbyt mądrze.- Właśnie miałam dzwonić do ochrony.- Nie wolno tu teraz przebywać.Muzeum jest zamknięte - wysapał.Mój występ najwyraźniej nie zrobił na nim wrażenia.- Oczywiście.Naprawdę musimy już iść.Jej mąż odchodzi od zmysłów zastanawiając się, dokąd poszła.- Wskazałam Annę, która kiwała głową jak samochodowy piesek-maskotka.Strażnik przeniósł swój wodnisty wzrok z Anny na mnie i głową kiwnął w stronę schodów.- No to chodźmy.Nie marnował czasu.Deszcz wciąż padał.Krople były jeszcze większe, przypominały cukierki, które razem z Harry kupowałyśmy kiedyś na straganach ulicznych latem.Cały czas o niej myślałam.Gdzie jesteś, Harry?W Birks Hali Anna popatrzyła na mnie rozbawiona.- Odocoileus virginianusf- Wpadło mi to do głowy.- Nie ma jelenia z białym ogonem w muzeum.Czy uniosły się jej kąciki ust, czy to tylko ta niska temperatura? Tym ra­zem ja wzruszyłam ramionami.Choć niechętnie, dała mi swój domowy adres i numer telefonu.Kiedy się rozstawałyśmy, zapewniłam ją, że Ryan wkrótce do niej zadzwoni.Kiedy opu­szczałam teren uniwersytetu, coś kazało mi się odwrócić.Anna stała w skle­pionym przejściu gotyckiego budynku, w bezruchu, jak jej towarzysze z ery kenozoicznej.Wróciłam do domu i wybrałam numer pagera Ryana.Kilka minut później zadzwonił telefon.Opowiedziałam mu, że Anna się znalazła, i streściłam na­szą rozmowę.Obiecał, że zawiadomi koronera, żeby można było poszukać lekarskich i dentystycznych kart Amalie Provencher.Rozłączyliśmy się za­raz potem, bo chciał jeszcze złapać Annę w gabinecie Jeannotte.Miał do mnie jeszcze zadzwonić i opowiedzieć mi, czego dowiedział się w ciągu dnia.Na kolację zjadłam sałatkę nicejską z rogalikami, potem zrobiłam sobie długą kąpiel i przebrałam się w stary dres.Wciąż było mi zimno, więc stwier­dziłam, że rozpalę w kominku.Skończyły mi się duże kawałki drewna i mu­siałam użyć zmiętych w kulki gazet obłożonych drewnem na rozpałkę.Zmar­znięty deszcz stukał o szyby, kiedy tak rozpalałam ogień wgapiona w płomie­nie.Ósma czterdzieści.Wzięłam dzienniki Belangera i przełączyłam na kanał muzyczny w nadziei, że jakiś znany rytm pomoże mi się uspokoić.Zostawio­ne bez kontroli, moje myśli biegały jak koty w nocy, baraszkujące i hałasują­ce, a mój niepokój osiągnąłby taki poziom, że o spaniu nie byłoby mowy.Nic z tego.W telewizji starali się jak mogli, ale i tak nie mogłam się skon­centrować.Zerknęłam na ogień.Płomienie zmieniły się w kilka języczków tańczą­cych wokół kawałka drewna na spodzie.Podeszłam do paleniska, z kilku stron gazet uformowałam kulki i dołożyłam je do ognia.W tym momencie coś mi się przypomniało.Gazety!Zapomniałam o mikrofilmie!Poszłam do sypialni, wyjęłam kopie, które zrobiłam w bibliotece McGill, i wróciłam z nimi na kanapę.Znalezienie artykułu w La Press zabrało mi do­słownie chwilę.Pamiętałam, że notatka była niedługa.Dwudziesty kwietnia, tysiąc osiemset czterdziesty piąty, Eugenie Nicolet płynie do Francji.Ma śpiewać w Paryżu i Brukseli, spędzić lato na południu Francji i wrócić do Montrealu w lipcu.Wymieniono nazwiska członków jej świty i podano daty koncertów.Była też krótka historia jej kariery i na koniec zdanie, że wszyscy będą z nie­cierpliwością oczekiwać jej powrotu.Na ostatniej kopii były wydarzenia z dwudziestego szóstego kwietnia.Przejrzałam wszystkie strony do tego dnia, ale nigdzie więcej nie wspomnia­no imienia Eugenie.Przewertowałam je jeszcze raz dla pewności.Artykuł pojawił się dwudziestego drugiego kwietnia.W Paryżu miał pojawić się ktoś jeszcze.Talent tego pana nie objawiał się w śpiewaniu, ale w przemawianiu.Jeździł ze swoimi przemówieniami, w których potępiał handel żywym towarem i zachęcał do handlu z Afryką Za­chodnią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl