RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Najpierw była w piechocie morskiej, a gdy wróciła do domu, trafiła do nas.- Zamy­ślił się na chwilę.- To już chyba dziewiętnaście lat.Jest niezastąpiona w prowadzeniu tego biura.Ostatnio trochę.- Szukał odpowiedniego sło­wa.-.eksperymentuje w modzie.Oparł się wygodnie i splótł dłonie na karku.Jego skórzany fotel wydał dźwięk przypominający grające dudy.- A więc, panie Ryan, słucham, w czym mógłbym pomóc.Ryan opisał sprawę śmierci w St-Jovite i wyjaśnił telefony na Świętą Helenę.Właśnie przytoczył w skrócie rozmowy z lekarzami w klinice Beaufort-Jasper i z rodzicami Heidi Schneider, kiedy zapukała Ivy Lee.Postawiła kubek przed Bakerem, dwa na stoliku między mną a Ryanem i wyszła bez słowa.Wzięłam łyk.I jeszcze jeden,- Czy ona sama to parzy? - zapytałam.Jeżeli nie najlepsza, to była to jedna z najlepszych kaw, jakie kiedykolwiek piłam.Baker przytaknął.Popiłam jeszcze trochę i spróbowałam zidentyfikować smaki.W sąsie­dnim biurze zadzwonił telefon i usłyszałam głos Ivy Lee.- Co w niej jest?- Jeżeli chodzi o kawę Ivy Lee, to o tym się nie mówi.Co miesiąc do­staje fundusze i ona kupuje składniki.Podobno nikt poza jej siostrami i ma­mą nie zna przepisu.- Nie można ich przekupić?Śmiejąc się Baker położył przedramiona na biurku i oparł na nich cały swój ciężar.Szerokością ramion dorównywał betoniarce.- Nie chciałbym urazić Ivy Lee - rzekł.- A na pewno nie jej mamę.- Bardzo słusznie - zgodził się Ryan - Nie trzeba się narażać ma­mom.- Otworzył tekturową teczkę, przejrzał zawartość i wyjął kartkę pa­pieru.- Numer, na który dzwoniono z St-Jovite, wskazuje na Adier Lyons Road czterysta trzydzieści pięć.- Zgadza się, to na Świętej Helenie - powiedział Baker.Sięgnął do metalowych szafek, otworzył szufladę i wyciągnął teczkę.- Sprawdziliśmy ten adres, czysty.W ciągu ostatnich pięciu lat ani ra­zu nie dzwoniono na policję.- To jest dom prywatny? - zapytał Ryan.- Prawdopodobnie.W tej części wyspy są przeważnie przyczepy cam­pingowe i małe domy.Tyle lat tu mieszkam, a szukając Adler Lyons musia­łem skorzystać z mapy.Niektóre drogi gruntowe na wyspach to po prostu drogi dojazdowe.Kiedy je widzę, to je poznaję, ale nie zawsze wiem, jak się nazywają.Jeżeli w ogóle mają nazwy.- Kto jest właścicielem tego domu?- Tego nie wiem, ale sprawdzę to.W międzyczasie moglibyśmy poje­chać tam z wizytą.- Możemy - zgodził się Ryan, wkładając papier i zamykając teczkę.- I możemy też wejść do kliniki, jeżeli będzie pan chciał.- Nie chciałbym zajmować pańskiego czasu.Wiem, że jest pan zajęty.- Ryan wstał.- Proszę nam tylko powiedzieć, gdzie mamy jechać.Damy sobie radę.- Nie, nie.Jestem dłużnikiem doktor Brennan za wczoraj.I na pewno Baxter Colker będzie jej jeszcze potrzebował.Czy mogliby państwo chwilę zaczekać? Muszę coś sprawdzić.Zniknął w sąsiednim biurze i wrócił po chwili z paskiem papieru z wiado­mością.- Tak, jak się spodziewałem, zadzwonił Colker.Wysłał ciała do Charle­ston, ale chce porozmawiać z doktor Brennan.- Uśmiechnął się do mnie.Jego kości policzkowe i łuki brwiowe były tak wydatne, a skóra tak ciem­na i lśniąca, że jego twarz w tym świetle wyglądała niczym wykonana z cera­miki.Spojrzałam na Ryana.Wzruszył ramionami i usiadł.Baker wykręcił nu­mer, poprosił Colkera do telefonu i podał mi słuchawkę.Miałam złe przeczu­cia.Colker powiedział dokładnie to, czego się spodziewałam.Axel Hardaway wykona autopsje, ale nie chce zrobić żadnych analiz szkieletu.Z Danem Jafferem nie można się skontaktować.Hardaway zajmie się szczątkami w szko­le medycznej postępując zgodnie z moimi wskazówkami, potem Colker prze­wiezie kości do mojego laboratorium w Charlotte, jeżeli zgodzę się przepro­wadzić badania.Niechętnie się zgodziłam i obiecałam, że porozmawiam bezpośrednio z Hardawayem.Colker podał mi numer i odłożył słuchawkę.- Allons-y - powiedziałam głośno,- Allons-y- powtórzył szeryf, sięgając po swój kapelusz i wkładając go na głowę.Li Beaufort wyjechaliśmy autostradą numer 21 na Lady's Island, przejechali­śmy Cowan's Creek na Świętą Helenę i jeszcze kilka kilometrów dalej.Na drodze Eddings Point skręciliśmy w lewo i długo jechaliśmy mijając zni­szczone domy z drewna i przyczepy na palach.Płachty plastiku pokrywały i okna i werandy zapadnięte pod ciężarem zniszczonych przez mole foteli i starych sprzętów.Wszędzie widziałam kawałki karoserii i innych części samochodowych, prowizoryczne szopy i zardzewiałe szamba.Tu i tam ręcznie wypisane ogłoszenia oferowały kapustę, fasolę, nawet kozy.W pewnym miejscu asfalt skręcał ostro w lewo i przechodził w piaszczy­ste drogi prowadzące prosto i w prawo.Baker skręcił i wjechaliśmy w długi, ciemny tunel.Wzdłuż drogi rosły dęby z omszałą korą i konarami tworzący­mi nad głową sklepienie zielonej katedry.Po obu stronach wzdłuż drogi bie­gły wąskie rowy z pokrytą wodorostami wodą.Cicho skrzypiąc kołami mijaliśmy domy na kółkach i bez kółek, niektóre z plastikowymi albo drewnianymi karuzelami dla dzieci, inne z kurami na podwórku.Gdyby nie poobijane samochody i małe ciężarówki, pomyślała­bym, że cofnęliśmy się w czasie do lat trzydziestych.I czterdziestych.I pięć­dziesiątych.Pól kilometra dalej jedną z poprzecznych dróg okazała się Adier Lyons.Baker skręcił, dojechał prawie do końca ulicy i zatrzymał samochód.Po dru­giej stronie widać było pokryte mchem kamienie ocienione dębami i magno­liami.Tu i tam w mrocznych cieniach bielały drewniane krzyże.Po naszej prawej stronie stały dwa budynki; większy, dwupiętrowy dom gospodarski z ciemnozieloną elewacją i mniejszy bungalow, kiedyś biały, teraz szary, z odłażącym tynkiem.Za nimi stała przyczepa i mały plac zabaw [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl