[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jezus mój! Panie miłosierny, Mario! - rwało się im z dusz umęczonych zamętem i podnosili twarzezakrzepłe i wyczerpane jak ta ziemia święta, a oczy szare niby te kałuże, co się jeszcze siwiły wmrokach, wieszali u krzyżów i ruchami tych drzew rozchwianych sennie osuwali się na kolana; do stópChrystusa rzucali serca strwożone i wybuchali świętym płaczem oddania się i rezygnacji.Kuba z Witkiem chodzili razem z drugimi, a gdy już do cna pociemniało, Kuba powlókł się w głąb, nastary cmentarz.A tam na zapadniętych grobach cicho było, pusto i mroczno - tam leżeli zapomniani, o których i pamięćumarła dawno - jako i te dnie ich, i czasy, i wszystko; tam jeno ptaki jakieś krzyczały złowrogo ismutnie szeleściła gęstwa, a gdzieniegdzie sterczał krzyż spróchniały - tam leżały pokotem rody całe,wsie całe, pokolenia całe- tam się już nikt nie modlił, nie płakał, lampek nie palił.wiatr jeno huczał wgałęziach a rwał liście ostatnie i rzucał je w noc na zatracenie ostatnie.tam jeno głosy jakieś, co niebyły głosami, cienie, co nie były cieniami, tłukły się o nagie drzewa kiej te ptaki oślepłe i jakbyskamlałyo zmiłowanie.Kuba wyjął z zanadrza parę oszczędzonych skibek chleba, rwał je w glonki, przyklękał i rozrzucał pomogiłach.- Pożyw się, duszo krześcijańska, co cię wypominam w wieczornym czasie, pożyw się, pokutnicoczłowiecza, pożyw się! - szeptał z przejęciem.- Wezną to? - pytał cicho Witek zatrwożonym głosem.- Przeciech! Ksiądz żywić nie da!.w beczki drugie kładą, ale tym biedotom nic z tego.,.Księdzowealbo i dziadoskie świnie mają wyżerkę.a dusze pokutujące głód cierpią.- Przyjdą to?.- Nie bój się.wszytkie te, co czyścowe męki cierpią.wszystkie.Pan Jezus odpuszcza je na ten dzieńna ziemię, żeby swoich nawiedziły.- %7łeby swoich nawiedziły! - powtórzył z drżeniem Witek.- Nie bojaj się, głupi, zły dzisiaj nie ma przystępu, wypominki ano odganiają go, i te pacierze, i teświatła.A i Pan Jezus sam chodzi se dzisiaj po świecie i liczy; gospodarz kochany, co mu ta jeszczedusz ostało, aż se wybierze wszystkie, wybierze.Dobrze baczę, jak matula mówili, a i stare ludzieprzytwierdzają.- Pan Jezus se chodzi dzisiaj po świecie! - szeptał Witek i oglądał się bacznie.- Ale, zobaczysz ta.to ino święte widzą abo i zasie pokrzywdzone najbarzej.- Patrzcie no, a tam się świeci i ludzie jakieś są- zawołał Witek ze strachem wskazując na szereg mogiłpod samym płotem.- To leżą ci, co ich to w boru pobili.juści.i moje pany tam leżą.i matka moja.juści.Przedarli się przez gąszcz i przyklęknęli u mogił zapadłych i tak rozwianych, że ledwie ślad ino został;ani krzyże ich znaczyły, ni drzewa jakie ocieniały, nic, jeno ten piach szczery, parę zeschłych badylidziewanny i cisza, zapomnienie, śmierć.Jambroży z Jagustynką i Kłąb stary klęczeli przy tych grobach umarłych; dwie lampki tliły się wciśniętew piasek, wiatr zawiewał i kołysał światłami, i rwał słowa pacierzy, i niósł je w noc czarną.- Juści.matula moja tam leżą.baczę.- szeptał Kuba cicho, więcej do siebie nizli do Witka, którenprzykucnął przy nim, bo ziąb go przejmował na wskroś.- A zwali ją Magdaleną.Ociec gront swój mieli, ale służyli we dworze za furmana.w ogiery inojezdzili ze starszym panem.a potem pomarli.gront stryje wzieni.a ja pańskie prosiaki pasałem.Juści, Magdalena było matce, a ojcu Pieter i na przezwisko Socha, jako i mnie jest.- A potem dziedzicdo koni mnie wziął, bym w ogiery po ojcu jezdził.to ino na polowania we świat, do drugich panówjezdzilim cięgiem.strzylałem i ja niezgorzej.że młodszy dziedzic strzelbę mi dali.a matka ino zestarszą panią siedziała we dworze.Dobrze baczę.i kiej wszystkie szły.wzieni i mnie.Bez cały rokbyłem.a co kazali, robiłem.juści, nie jednego burka zakatrupiłem.nie dwóch.a młodszy dziedzicdostał we flaki.wątpia mu wypłynęły.Pan mój przecie.dobry człowiek.na bary wziąłem iwyniesłem.a potem do ciepłych krajów pojechał, i mnie kazał starszemu panu listy nieść.poszedłem.juści, że sterany byłem kiej ten pies.kulas mi przestrzelili, zagoić się nie chciał, że tocięgiem ino na dworze, pod gołym niebem.a śniegi były po pas i mrozy siarczyste.baczę.juści.przywlekłem się nocą.szukam.Jezus, Mario! Jakby mnie kto kłonicą przez ciemię zdzielił!.Dworunie ma, gumien nie ma:.płotów nawet nie ostało.do cna wszystko spalone.a stary pan i panistarsza, i matula moja.i ta Józefka, co za pokojówkę była.pobite leżą na śmierć w ogrodzie!.Jezu!Jezu! baczę wszystko.juści.Mario! - jęczał cicho i łzy jak groch sypały mu się tak gęsto po twarzy,że i już nie obcierał.pojękiwał ino z żałości i utęsknienia, bo jak żywe tak mu to wszystko stanęłoprzed oczami, a Witek spał se, bo strudzona była biedota płakaniem.Noc była coraz głębsza, wiatr mocniej targał drzewami, że długie warkocze brzóz zamiatały pomogiłach, a białe ich pnie, niby w gzła śmiertelne przyodziane, majaczyły w mrokach.Ludzie sięrozchodzili.światła gasły.śpiewy dziadów umilkły.milczenie uroczyste a pełne dziwnych szelestówi głosów przejmujących zapanowało wśród mogił.Cmentarz jakby się napełniał cieniami.tłumemwidm.gąszczem mrocznych zarysów.gędzbą rozjęczonych a cichych głosów.oceanem dziwnychdrgań, ruchem ciemności.błyskami trwogi, niemym łkaniem.tajemnicą pełną przerażenia i zamętu -aż stado wron zerwało się z kaplicy i z krzykiem uciekały na pola, a psy w całych Lipcach poczęły wyćdługo, rozpaczliwie, żałośnie.Wieś była cicha mimo święta, drogi były puste, karczma zamknięta, a gdzieniegdzie tylko przez małezapocone szybki błyskały światełka i płynęły ciche śpiewy pobożnych i głośne modlitwy odmawiane zazmarłych.Z trwogą wysuwano się przed domy, z trwogą nasłuchiwano szumów drzew, z trwogą patrzano w okna,czy nie stoją, nie jawią się ci, co w dniu tym błądzą, przygnani tęsknotą i wolą Bożą.czy nie jęcząpokutniczo na rozstajach.czy nie zaglądają przez szyby żałośnie?.A gdzieniegdzie, starym zwyczajem świętym, gospodynie wystawiały na przyzby resztki wieczerzy,żegnały się pobożnie i szeptały:.- Naści, pożyw się, duszo krześcijańska, w czyścu ostająca.Wśród ciszy, smętku, rozpamiętywań, lęku płynął ten wieczór Zaduszek.W izbie u Antków siedział Roch, ten ci wędrownik z Ziemi Zwiętej, i czytał a powiadał pobożne i świętehistorie.Ludzi było dość, bo i Jambroży z Jagustynką i Kłębem przyszli, i Kuba z Witkiem, i Józia zNastusią; nie było tylko starego Boryny, któren do pózna w noc siedział u Jagusi.Cicho było w izbie, że ino ten świerszcz za kominem skrzypiał, a trzaskały suche karpy na ogniu.Siedzieli wszyscy na ławach przed kominem, ino Antek pod oknem.A Roch przegarniał raz w raz kijaszkiem wągielki i cichym głosem mówił:.Nie straszno umierać, nie, bo -"Jako ci ptaszkowie, co pod zimę do ciepłych krajów ciągną, tak ci duszyczka strudzona do Jezusapodąża.Jako te drzewiny, w nagości stojące o zwieśnie, Pan przyodziewa w listki zielone a kwiatuszki pachnące,tak ci, duszo człowiecza, do Jezusa iść po radość, po wesele, po zwiesnę i ono przyobleczeniewieczne.Jako tę ziemię rodzącą a strudzoną ogarnia słońce- tak ci Pan przyhołubi duszyczkę każdą, że nic jejzimy nic jej bolenie, nic jej śmierć sama [ Pobierz całość w formacie PDF ]