[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Noce zaś tak samo były ciężkie do zniesienia, hurkotliwe, zadeszczone, a tak ciemnicami przejęte, żesię już nieraz widziało, jakoby na wieki pogasły wszelkie światłości; nawet z wieczora mało w którejchałupie zapalali ognie; chodzili spać o zmierzchu, tak się czas przykrzył, tyle jeno, co tam, gdziezbierały się prządki, jaśniały szybki i brzęczały z cicha prześpiewywane Gorzkie %7łale i drugie pieśnieżałosne o Męce Pańskiej, a wtórował im wiatr, deszcze i szum drzewin, tłukących się o płoty.To i nie dziwota, że Lipce jakby przepadły w tych roztopach, boć ledwie ano mógł rozeznać chałupy odpól przemiękłych i zadeszczonego świata, ledwie je dojrzał w tych mgliskach burych, przywarte doziemi, obmokłe, poczerniałe i do cna zbiedzone, a co już pola, sady, drogi i niebo, to jedną topielą sinąsię widziały, że nie wiada było zgoła, kaj jej początek, a kędy koniec.Ziąb przy tym był przykry i do żywego przejmujący, to i mało kiedy dojrzał kogo na drogach, deszczjeno trzepał, wiatry przemiatały, drzewiny się trzęsły i smutek wiał światem całym, pustka była naokół icichość w całej wsi jakby wymarłej, tyle jeno było żywych, głosów, co tam jakieś bydlątko zaryczałoprzy pustym żłobie, to kury zapiały od czasu do czasu albo gęsiory, odsadzone od gęsi siedzących najajach, rozkrzykiwały po podwórcach.A że dnie były coraz dłuższe, to i barzej się mierziło ludziom, boć nikto roboty żadnej nie miał, parurobiło na tartaku, paru zwoziło z lasu drzewo dla młynarza, a reszta wałęsała się po chałupach,wysiadywała w sąsiedztwach, bych jakoś ten dzień się przewlókł - a jaki taki, co starowniejszy, brał sięnarządzać pługi, to brony lub inszy sprzęt gospodarski sposobił na zwiesnę, do roli przydatny, jenoniesporo to szło i ciężko, bo wszystkim zarówno dokuczały pluchy i frasunki przejmowały serca;oziminy bowiem srodze cierpiały od tych wycinków, że już miejscami na niższych polach widziały się docna wymarzłe, to niejednemu kończyła się pasza i głód zaglądał do obór, gdzie znów ziemniakipokazały się przemrożone, owdzie choroby zagniezdziły się w chałupie, a do wielu przednowek siędobierał.Nie w jednej bo już chałupie jeno raz w dzień warzyli jadło, a sól za jedyną okrasę mieli - to i corazczęściej ciągnęli do młynarza brać ten jaki korczyk na krwawy odrobek, bo zdzierus był srogi, a niktogotowego grosza nie miał ni co wywiezć do miasteczka, drudzy zasie to i do %7łyda do karczmy szliskamląc, bych ino na bórg dał tę szczyptę soli, jaką kwartę kaszy albo i ten chleba bochenek!Juści, koszula nie rządzi, kiej brzuch błądzi.A narodu potrzebującego było tyla, zarobków zaś żadnych i u nikogo, gospodarze sami nie mieli corobić, dziedzic jak się był zawziął, że żadnemu Lipczakowi grosza zarobić w lesie nie da, tak i nie ustąpiłmimo próśb, choć całą gromadą do niego chodzili, to juści, że i bieda u komorników i co biedniejszychgospodarzy robiła się taka, że dobrze stojał niejeden i Bogu dziękował, jeśli miał choć ziemniaki ze soląi te gorzkie łzy za przyprawę.To juści, że z tych różnych różności rodziły się we wsi ciągłe biadania, swary a kłótnie, a bijatyki, boćnaród cierpiał, chodził strapiony, niepewny jutra, struty niepokojem, że jeno szukał okazji, bych nadrugich wywrzeć z nawiązką to, co go na wnątrzu jadło - toć i bez to aż się chałupy trzęsły od plotek,kłyznień a przemówień.A kieby na tę przykładkę diabelską zwaliły się choroby różne na wieś, jak to zresztą zwyczajnie bywaprzed zwiesną, w niezdrowy czas, kiej wapory smrodliwe biją z tającej ziemie, to i najpierwej spadłaospica kiej ten jastrząb na gąsięta i dusiła dzieciątka, biorąc kajś niekaj i starsze, że nawet dwojewójtowych, najmłodszych, nie odratowały sprowadzone dochtory i powiezli je na cmentarz, potem zaśfebry i gorączki, to insze choróbska zwaliły się na starszych, iż co drugi dom ktosik kwękał, na księżąoborę patrzył i zmiłowania Pańskiego wyglądał - aż Dominikowa nie mogła nastarczyć lekować, a żeprzy tym i krowy zaczynały się cielić, i niektóra kobieta też zległa, to rwetes we wsi stawał się corazwiększy i zamieszanie jeszcze narastało.Bez takie ano sprawy naród burzył się w sobie i coraz niecierpliwiej wyglądał zwiesny, boć wszystkimsię widziało, że niech jeno śniegi spłyną, ziemia odtaje i przeschnie, słońce przygrzeje, bych możnawyjść z pługiem; na role, to i biedy a frasunki się skończą.Ale wszystkim się widziało, że wiosna wolniej nadchodzi latoś nizli po drugie roki, bo wciąż lało i ziemiawolniej puszczała, i wody leniwiej spływały, a co gorsza, że ano krowy jeszcze się nie leniły i włosmocno siedział, co znaczyło, że zima potrzyma dłużej.Więc niech jeno nastała jaka godzina suchsza i słońce zaświeciło, roiło się zaraz przed chałupami, ludziez zadartymi głowami tęskliwie przepatrywali niebo wymiarkowując, zali to nie na dłuższą odmianę idzie,staruchy zaś wyłazili pod ściany nagrzewać struchlałe kości, a co było dzieci, wszystkie biegały zwrzaskiem po drogach, kiej te zrebaki wypuszczone na pierwszą trawę [ Pobierz całość w formacie PDF ]