[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy odskakiwał, szybujący cień był już nad nim.Zbliżając się rozpostarł skrzydła, ale nie zdołał w porę wyhamować.Zwalił się z trzaskiem na plecy drugiego mężczyzny, który padając na Dilvisha zatarasował drogę pierwszemu.Ten przekręcił się i wyciągnął ostrze w stronę stworka.Latające straszydło uniknęło uderzenia i rzuciło się na niego, przebijając mu ramię i rozszarpując pazurami twarz.Pozostając w przysiadzie, Dilvish zadał bolesny cios pozostałemu napastnikowi, który zawył z bólu, gdy cios go dosięgnął.Wstając Dilvish dostrzegł okazję do czystego cięcia, którą wykorzystał.Odwracając głowę, Dilvish zauważył, że ptak cienia przeszył gardło leżącemu mężczyźnie i właśnie wzlatywał nad czerwoną kałużą krwi.Wbił w niego wzrok i trzepocząc z całej siły skrzydłami rzucił się w jego stronę.Błysnęło ostrze i głowa stworka poleciała na prawo, podczas gdy reszta leciała dalej, bluzgając jasnobłękitną posoką z kikuta szyi.Dilvish uchylił się, a fragment stwora przemknął obok nierównym ruchem, rozbijając się o ziemię.Dilvish dostrzegł, że nie pojawił się żaden z nowych napastników.Black nadal tratował jakieś ciała.Schował więc miecz do pochwy i w poszukiwaniu upuszczonego w walce pasa przeszukał teren, na którym walczył.Znalazł go w końcu obok ciała pierwszego wojownika.Oczyścił pas z kurzu i skierował swe kroki ku posągowi.- Oto on, Cabolusie - ogłosił podchodząc.- Zwracam ci twój pas.Będę wdzięczny, jeśli zabierzesz stąd bestie z krainy cienia i moją wizję tego miejsca.Wybacz, że ręce me nie są czyste, ale tak wyszło.Klęknął i zawiązał pas w połowie posągu.Natychmiast poczuł, że światło wokół jest łagodniejsze, a ostre kontury stojącej przed nim figury wydały się bardziej naturalne, choć mniej ludzkie.Odsunął się, gdy w oczach posągu i nad wzniesioną ręką pojawiło się światełko.- Doskonale! Dobra robota! - usłyszał z tyłu głos.Odwrócił się i ujrzał chwiejącą się postać pękatego kapłana, którego spotkał już wcześniej.Jego lewe oko przykryła opuchlizna, a na czole miał głęboką szramę.Z trudem wspierał się na lasce.- Astralne boje nie są mniej brutalne od zwykłych potyczek - zauważył Dilvish.- Powinieneś zobaczyć drugiego kapłana - odezwał się przybysz.- Dokonałeś wspaniałego dzieła, panie - wskazał na obozowisko.- Poświęciłeś sporo krwi, by ogrzać zimne serce starego Cabolusa.- Przyczyna była bardziej materialna niż duchowa - zauważył Dilvish.- To nie ma znaczenia, żadnego znaczenia - mruczał kapłan.- Jestem pewien, że zdobyłeś jego łaskę.Skoro równowaga znów została naruszona, wkrótce będziemy świętować w Sulvarze.Miasto nie uniknie egzekucji, podpaleń i grabieży.Będziesz miał zaszczyt w tym uczestniczyć.- Odzyskaliście pas.Dlaczego wszystkiego nie odwołacie i nie wrócicie do domu?Kapłan uniósł brew.- Chyba żartujesz - powiedział.- To oni zaczęli.Muszę dostać nauczkę.Tak czy inaczej, teraz nasza kolej.Kiedyś oni zrobili to samo.A poza tym, oddziały czekają już w polu.Nie mogę odesłać ich w tej chwili do domu, bo będą kłopoty.To tak w skrócie.Niektóre z nich przybędą tu wkrótce.Możesz im towarzyszyć.Zaszczytem będzie przejazd z Cabolusem, a ty otrzymasz swą część łupu.Tymczasem przyłączył się do nich Black i stanął nadsłuchując.- Zastanawiam się, czy to coś znalazło jakieś kurczaki w okolicy? - zapytał po chwili patrząc na leżącą głowę ptaka cienia.- Dzięki za propozycję - rzekł Dilvish do wizerunku kapłana.- Ale mam przed sobą długą podróż i nie chcę się spóźnić.Zrzekam się mej części łupu.Dosiadł Blacka.- Dobrej nocy, kapłanie.- W takim razie, twą część przejmie świątynia - stwierdził z uśmiechem kapłan.- Dobrej nocy, niech ci towarzyszy błogosławieństwo Cabolusa.Dilvish wzdrygnął się, a potem kiwnął głową.- Do diabła! - Jedźmy stąd - nakazał Blackowi - i trzymajmy się z dala od bitew.Black skierował się na południe i wjechał w las, zostawiając za sobą błyszczącą statuę z uniesioną ręką i gasnącego kapłana z opuchniętym okiem.Bezgłowy ptak cienia raz jeszcze zachwiał się, potem upadł, trzepocząc i sącząc posokę obok leżącego ciała i dogasającego ognia.Z daleka dobiegał stukot nadciągających oddziałów kawalerii.Księżyc był już wysoko, ale cienie stały się wyraźne i puste.Black spuścił łeb i wszystko zostało w tyle.Następnego popołudnia, gdy znaleźli się na szlaku wiodącym przez las na południe, spotkali na drodze młodą kobietę, która wybiegła im naprzeciw.- Dobry panie! - krzyknęła do Dilvisha.- Mój ukochany leży ranny za tym wzgórzem! Napadli na nas rozbójnicy! Błagam, przyjdź mu z pomocą!- Stój, Black! - polecił Dilvish.- Naprawdę? - syknął prawie bezgłośnie Black.- To jeden z najstarszych tricków w tej książce.Pójdziesz za nią, a natychmiast wpadniesz w pułapkę uzbrojonych bandytów.Pokonasz ich, a kobieta wbije ci nóż w plecy.Śpiewają już o tym ballady.Czy wczoraj niczego się nie nauczyłeś?Dilvish spojrzał w jej zapuchnięte oczy, spostrzegł pręgi na dłoniach.- Ale ona może mówić prawdę - szepnął.- Błagam cię, panie! Proszę! Chodź szybko! - zapłakała.- Ten pierwszy kapłan trafił w sedno - zauważył Black.Dilvish poklepał go po metalowym grzbiecie, wywołując cichy brzęk.- Przeklęty, jeśli to zrobię.Przeklęty, jeśli odjadę - rzekł zsiadając na ziemię [ Pobierz całość w formacie PDF ]