[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawsze w ten sposób koił jej ból lub zagłuszał własne poczucie winy.Albo świętował.Uśmiechnęła się nieznacznie myśląc o prostocie świataChance’a.Kochanie się było panaceum na wszelkie kłopoty.Oddała mupocałunek.Prawd~ mówiąc, często udawało mu się zagłuszyć w ten sposób wszystkietroski.Poczuła na plecach jego dłonie szukające guzików sukni.Wtuliła się wjego muskularne ciało.Chciała z nim porozmawiać o innych sprawach, alezaginione kolczyki zepchnęły wszystko na dalszy plan.To nie mogła być Aurora – zdążyła jeszcze pomyśleć, nim pocałunki mężaodsunęły od niej wszystkie problemy.– Nie.Aurora nie mogłaby zrobić czegośtakiego.Za bardzo kocha matkę.Strona nr 8985.Ż ycie Denver wymagało poświęceń.Za sukcesy ipieniądze trzeba płacić, pomyślała Fancy.Drogocennym czasem, energią iciągłymi kompromisami.Chance wspinał się do góry, mimo swych dziwacznych metodpostępowania.A może właśnie dzięki nim.Jego kolejne przedsięwzięcianapawały Fancy coraz większym niepokojem.Zdawał się zapominać ocodziennym życiu.Nie interesowało go prowadzenie domu, ani wychowywaniedzieci.Liczba towarzyskich zobowiązań zaczynała przekraczać granicezdrowego rozsądku.Fancy zaczęła sobie uświadamiać, że nigdy przedtem niepracowała równie ciężko.Obowiązki żony Chance’a McAllistera wcale nie byłyzabawne.Choć ta praca niewątpliwie się opłacała.Bogiem a prawdą, zupełnie nie wiedziała, ile mają pieniędzy.Kosztyprowadzenia takiego domu i życia na wysokiej stopie były rzeczywiścieogromne i wymykały się spod wszelkiej kontroli.W Denver należałomarnotrawić pieniądze, żeby dowieść swego bogactwa, gdy myślała o tym,zbierało się jej na wymioty.– Przysięgam, Magdo, to wygląda jak zawody: która kretyńska rodzinawyrzuci więcej pieniędzy na jakieś idiotyczne przedstawienie.Fancy zadręczała się tym, ale jednocześnie wywiązywała się doskonale zeswoich obowiązków pani domu.– Chance, czy ty się nigdy o nic nie martwisz? – zapytała go kiedyś włóżku.– Powiedz prawdę.– Delikatnie przesunęła dłonią po muskularnymramieniu męża.– Martwię się.ale jakoś nigdy na tym nie skorzystałem.– Odwrócił się,żeby wziąć ją w ramiona.Nigdzie nie czuł się tak bezpiecznie, jak w łóżku zkobietą.A szczególnie, gdy była nią Fancy.W takich chwilach zawsze miałpewność, że dobry Bóg trzyma jego stronę.Strona nr 90– Jesteś szczęśliwa tu, w Denver, prawda kochanie?Fancy przytuliła się do niego jak dziecko.– Muszę przyznać, że popisywanie się majątkiem może być niezwyklezabawne.Poza tym, uwielbiam ten przepiękny dom i wspaniałe stroje.Tyle, żeoboje mamy tu zbyt wiele obowiązków.Właściwie nigdy nie jesteśmy sami.Napoczątku wszystko było zabawne: te spotkania, kolacje, pochlebstwa.Czasemmiałam wrażenie, że gramy główne role w sztuce, która stała się przebojemsezonu.Ale bardzo wiele w tym życiu mnie martwi.Ostatnio jesteśmy samitylko w łóżku.– Mamy zatem kolejny powód, żeby nie marnować czasu, najsłodsza –powiedział, delikatnie rozsuwając jej nogi.Jego rozpalone wargi błądziły jużpo jej skórze.– Kocham cię, Fancy – szepnął, kładąc się na niej.Wiedziała, żew ten sposób stara się przerwać rozmowę o cieniach ich życia.Nie lubił patrzećprawdzie w oczy.– Uczymy się tylko na sukcesach, a nie na błędach – powiedział jej kiedyś.Chance zgarnął żetony z zielonego sukna.W jego wesołym uśmiechu niebyło dumy, ani zadowolenia z siebie.– Ty sukinsynu – powiedział Jake Guthrie i nie był to tylko żart.– Maszwięcej szczęścia niż rozumu, gdybym nie wiedział, jak szybko strzelasz, zpewnością zapytałbym, skąd u diabła, wzięły się te króle.Haw Tabor zachichotał głośno i podniósł rękę, Kelnerka ruszyła ku nim znową kolejką drinków.– Cóż Jake, po prostu straciłeś pierwsze miejsce.Zdaje się, że Chancewyrasta na jednego z największych pokerzystów naszych czasów.A maniesamowite szczęście.Jeśli nie lubisz gorąca, Jake, to nie powinieneś bawić sięw kuchni [ Pobierz całość w formacie PDF ]