RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak to, nie widzieliście nic? — zdziwił się Fizyk.— Nie, zanadtośmy się spieszyli, żeby wykorzystać osta­tnie światło.Odległość była znaczna, ponad osiemset me­trów, nawet większa, ale mamy dwie szpule filmu, zdjęć zrobionych teleobiektywem.Która godzina? Nie ma jesz­cze dwunastej! Możemy je zaraz wywołać.— Daj Czarnemu — powiedział Koordynator.— Albo ten drugi automat — Doktorze, Inżynierze, widzę, że to was wzięło, prawda, żeśmy przeklęcie ugrzęźli w tym wszyst­kim, ale.— Czy kontakty wysokich cywilizacji muszą się koń­czyć w taki sposób? — powiedział Doktor.— Bardzo bym chciał usłyszeć odpowiedź na to pytanie.Koordynator potrząsnął głową, wstał i zdjął flaszkę ze stolika.— Schowamy ją — powiedział — na inną okazję.Kiedy inżynier i Fizyk wyszli obejrzeć Obrońcę, a Che­mik postanowił, na wszelki wypadek, dopilnować wywoła­nia filmu, Koordynator wziął Doktora pod ramię i podcho­dząc z nim do przechylonych półek bibliotecznych, powie­dział, zniżając głos:— Słuchaj, czy jest możliwe, że to wyście spowodowali, nieoczekiwanym zjawieniem, tę paniczną ucieczkę — i że to tylko was, nie uciekających, usiłowano atakować?Doktor popatrzał na niego rozszerzonymi oczami.— Wiesz, to mi w ogóle nie przyszło na myśl — przy­znał.Milczał przez chwilę, zamyślony.— Nie wiem — odezwał się na koniec.— Raczej nie.chyba że to był atak nieudany, który od razu obrócił się przeciw — niektórym z nich.Oczywiście — dodał prostując się — można to wszystko wyłożyć zupełnie inaczej.Tak, teraz widzę to wyraźnie.Powiedzmy: wjechaliśmy na jakiś teren strzeżony.Ci, co uciekali, to była, dajmy na to, grupa pielgrzymów, pątników, bo ja wiem.Straż, pilnująca tego miejsca, podprowadziła broń — ten przewód — pomiędzy posągami, w chwili kiedy Obrońca stanął.Tak, ale pierw­sza fala gazu najwyraźniej objęła tamtych, a nie nas.Do­brze, załóżmy, że to był, z ich punktu widzenia, nieszczę­śliwy przypadek.Wtedy — tak.Mogło tak być.— Więc nie możesz tego wykluczyć?— Nie, nie mogę.I wiesz, im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wydaje mi się takie wyłożenie równouprawnione z naszym pierwszym.Mogli przecież zaciągnąć rozmaite straże w okolicy, kiedy wiadomość o nas rozeszła się.Kie­dy byliśmy w tej dolinie, jeszcze nic nie wiedzieli — i dla­tego nie napotkaliśmy tam uzbrojonych.Tego samego wie­czoru pojawiły się przecież wirujące tarcze po raz pierwszy przy rakiecie.— Naszym nieszczęściem jest to, że nie natrafiliśmy do tej pory nawet na strzępy chociażby ich sieci informacyj­nej — odezwał się z głębi kajuty Cybernetyk.— Telegraf, radio, pismo, utrwalone dokumenty, coś takiego.Każda cywilizacja stwarza tego rodzaju środki techniczne i utrwa­la z ich pomocą swoją historię i doświadczenie.Ta pewno też.Gdybyśmy mogli dostać się do miasta!— Obrońcą, tak — odpowiedział, zwracając się ku nie­mu, Koordynator.— Ale rozpętałaby się bitwa, której prze­biegu ani rezultatów nie potrafimy przewidzieć — zdajesz sobie chyba z tego sprawę.— Więc gdybyśmy mogli zetknąć się z jakimś rozum­nym fachowcem, technikiem z ich szeregów.— Jak mamy to zrobić? Udać się na polowanie? — spy­tał Doktor.— Ba, gdybym wiedział jak! To wydaje się przecież tak proste — przybywa się na planetę z całym naręczem inter­komunikatorów, elektronowych mózgów tłumaczących, rysuje się na piasku trójkąty Pitagorasa, wymienia podarki.— Przestań opowiadać bajki, dobrze? To powiedział Inżynier.Stał w progu.— Chodźcie.Film jest już wywołany.Postanowili wyświetlić go w laboratorium, było bowiem najdłuższe ze wszystkich pomieszczeń statku.Kiedy tam weszli, taśma już utrwalona, ale jeszcze mokra, wirowała w bębnie, przez który dmuchało gorące powietrze.Z niego szła od razu na szpulę aparatu projekcyjnego.Koordynator usiadł za nim, tak aby móc w każdej chwili zatrzymać lub cofać obraz na ekranie, wszyscy zajęli miejsca i automat zgasił światło.Pierwsze metry były zupełnie spalone — kilka razy mignęły fragmenty tafli jeziora, potem ukazało się jego nabrzeże.Było umocnione, w kilku miejscach schodziły w wodę długie pochylnie, nad którymi stały rozkraczone wieże, połączone ażurowymi wstęgami.Obraz na chwilę stał się nieostry, a kiedy znowu szczegóły dały się dostrzec, zobaczyli, że każda wieża ma u szczytu dwa, wirujące w przeciwne strony, pięciołopatkowe śmigła.Obracały się bardzo wolno, bo zdjęcie było robione ze znacznym przy­spieszeniem.Po opadających w głąb jeziora pochylniach sunęły jakieś przedmioty, jakby zatapiane w wodzie, ale niepodobna było dostrzec ich zarysów.Ponadto wszystko działo się niesłychanie powoli.Koordynator cofnął kilka­naście metrów taśmy i puścił ją drugi raz, znacznie szyb­ciej.Przedmioty spuszczane wzdłuż cienkich smug, rozma­zanych, niczym drgające grube struny, zjechały teraz szyb­ko i wpadły do wody, po powierzchni rozeszły się kręgi.Na samym brzegu stał, widziany z tyłu, dubelt, tylko górna część jego wielkiego torsu wystawała z beczkowatego urzą­dzenia, nad którym sterczał cienki bicz, zakończony roz­wianą plamą.Nabrzeże znikło.Teraz przez ekran przesuwały się pła­skie jak pudełka obiekty, osadzone na ażurowych słupach.Na ich wierzchu stały liczne beczkowate twory, podobne do tego, w którym tkwił dubelt na przystani.Wszystkie były puste, niektóre poruszały się leniwie, po dwa i trzy w tę samą stronę, stawały i ruszały z powrotem.Obraz przesuwał się powoli dalej.Pojawiły się błyski, bardzo liczne, widać je było jako spalone, czarne plamy.Film uległ prześwietleniu i co gorsza, plamy otaczały kręgi zmętnień.Spoza tych mglistych otoków przezierały małe sylwetki, widziane w skrócie, z wysoka.Dubelty chodziły parami w różne strony, małe torsy miały okolone czymś puszystym, tak że wystawała tylko główka, ale obraz nie był tak wyraźny, by dało się rozróżnić rysy twarzy.Teraz wpłynęła w ekran wielka, podnosząca się i opa­dająca miarowo masa.Ściekała w stronę dolnego rogu ekra­nu, jak spieniony syrop, chodziły po niej na eliptycznych podkładach dziesiątki dubeltów, wyglądało, jakby trzy­mały coś w swoich małych rączkach i dotykały owej masy, wygładzały ją czy zgarniały.Od czasu do czasu wypuczała się we wzgórek, zaostrzony u szczytu, wytryskało stamtąd coś podobnego do szarego kielicha.Obraz przesuwał się, ale ruchliwa masa dalej go wypełniała, szczegóły wystą­piły z dużą wyrazistością, w środku powstała, jakby wy­rastając, kępa oddalonych od siebie nieznacznie smukłych kielichów, przy każdym stały dwa albo trzy dubelty i przy­kładały do nich z wysoka twarze, stały chwilę nieruchomo, potem oddalały twarz, i to się tak powtarzało.Koordynator znowu cofnął taśmę i puścił ją szybko — teraz dubelty jak gdyby całowały wnętrze owych kielichów.Inne, w tle, na które nie zwrócili przedtem uwagi, stały z wyciągniętym do połowy małym torsem i jakby obserwowały czynności tamtych.Obraz znowu się przesunął.Widać było sam skraj masy, obwiedziony ciemną linią, tuż obok przesuwały się wirują­ce kręgi, o wiele mniejsze od tych, które znali.Ich wirowa­nie było leniwe i odbywało się jakby skokami — można było zauważyć rozmachy ażurowych ramion — był to fil­mowy efekt, spowodowany przesunięciem się obracających elementów względem poszczególnych klatek taśmy.Ekran wypełniał się z wolna coraz żywszym ruchem, choć odbywał się on — wskutek spowolnienia — jakby w bardzo gęstym, niepowietrznym ośrodku.Pojawiło się to, co filmujący wzięli za “śródmieście" [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl