RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O czym ty gadasz? - zirytował się Dibbler.- Budujemy prze­cież do Porwanego wiatrem!- No tak, naturalnie - uspokajał go Silverfish.- Ale potem mo­żemy.- Potem? Nie będzie żadnego potem! Nie czytałeś scenariu­sza? Detrytus, pokaż mu scenariusz!Detrytus posłusznie opuścił między nimi łóżko.- To twoje łóżko, Gardło.- Łóżko czy scenariusz, co za różnica.Popatrz.o, tutaj.Nad rzeźbieniem.Na chwilę zapadło milczenie.Przedłużało się.Silverfish nie był przyzwyczajony do lektury czegoś, czego nie spisano w kolumnach, z sumą łączną na samym dole.- Chcesz.- odezwał się wreszcie - to wszystko.podpalić?- To historia.Nie można się kłócić z historią - odparł z satys­fakcją Dibbler.- Miasto spłonęło w czasie wojny domowej.Wszyscy o tym wiedzą.Silverfish wyprostował się z godnością.- Miasto może i spłonęło - oświadczył.- Aleja nie muszę tego finansować.To bezsensowna rozrzutność.- Ja za to zapłacę - odparł spokojnie Dibbler.- Jednym słowem: nie-możliwe.- To dwa słowa.- Absolutnie nie mam zamiaru przy czymś takim pracować! - rzekł Silverfish, ignorując to spostrzeżenie.- Próbowałem zrozu­mieć twój punkt widzenia, naprawdę próbowałem.Ale ty bierzesz ruchome obrazki i usiłujesz zamieniać je.w sny! Nie takie miały być! Możesz mnie wliczyć poza tym wszystkim!- Jak chcesz.- Dibbler obejrzał się na trolla.- Pan Silverfish właśnie wychodzi - powiedział.Detrytus skinął głową, a następnie powoli, lecz stanowczo zła­pał Silverfisha za kołnierz.Silverfish zbladł.- Nie pozbędziesz się mnie w ten sposób - oznajmił.- Chcesz się założyć?- Żaden alchemik w Świętym Gaju nie zechce dla ciebie praco­wać! Zabierzemy ze sobą korbowych! Będziesz skończony!- Słuchaj mnie! Po tej migawce cały Święty Gaj zacznie szukać u mnie pracy! Detrytus, wyrzuć tego dupka!- Się robi, panie Dibbler - zahuczał troll i mocniej złapał koł­nierz Silverfisha.- To jeszcze nie koniec, ty.ty fałszywy, oszukańczy megalomanie! Dibbler wyjął z ust cygaro.- Dla ciebie: panie Megalomanie - odrzekł krótko.Wsadził cygaro w zęby i skinął znacząco trollowi, który łagod­nie, ale pewnie chwycił Silverfisha również za nogę.- Tknij mnie choćby palcem, a już nigdy nie będziesz pracował w tym mieście! - krzyczał Silverfish.- Mam już posadę, panie Silverfish - odparł grzecznie troll, niosąc Silverfisha w stronę bramy.- Jestem wiceprezesem do spraw wyrzucania ludzi, którzy nie spodobają się panu Dibblerowi.- To będziesz musiał znaleźć sobie kogoś do pomocy.- Mam siostrzeńca, którzy marzy o karierze.Miłego dnia.- No dobrze.- Dibbler zatarł ręce.- Soli! Soli wynurzył się zza ustawionego na kozłach blatu, zawalone­go zwojami planów.Wyjął z ust ołówek.- Słucham, wujku.- Ile to potrwa?- Jakieś cztery dni, wujku.- Za długo.Wynajmij więcej ludzi.Ma być gotowe na jutro, zrozumiano?- Ale wujku.- Bo cię zwolnię - zagroził Dibbler.Soli chyba się przestraszył.- Jestem twoim bratankiem, wujku - przypomniał.- Nie mo­żesz zwalniać bratanków.Dibbler rozejrzał się i chyba po raz pierwszy zauważył Victora.- Aha, Victor.Ty sobie radzisz ze słowami.Czy mogę zwolnić bratanka?- Hm.Raczej nie.Bratanków trzeba wydziedziczyć albo coś w tym rodzaju - odpowiedział niepewnie Victor.- Ale.- Bardzo dobrze! - przerwał mu Dibbler.- Zuch chłopak.Wie­działem, że jest takie słowo.Wydziedziczyć.Słyszałeś, Soli?- Tak, wujku - przyznał zniechęcony Soli.- Spróbuję poszu­kać cieślów, dobrze?- Dobrze.Soli rzucił Victorowi na pożegnanie spojrzenie pełne zalęknio­nego podziwu.Dibbler zaczął poganiać grupkę korbowych.Instruk­cje płynęły z jego ust niczym woda z fontanny.- Chyfa nikt dzisiaj nie pojedzie już do Ankh-Morpork - ode­zwał się głos z wysokości Victorowego kolana.- Rzeczywiście, Dibbler jest dzisiaj bardzo.ambitny.Zupełnie do siebie niepodobny.Gaspode podrapał się w ucho.- Muszę ci o czymś powiedzieć.Zaraz, co to fyło? A, już wiem.Twoja dziewczyna jest opętana przez demoniczne moce.Nocą wi­dzieliśmy ją na wzgórzu, prawdopodofnie zamierzała połączyć się z diaflem.Co o tym myślisz?Wyszczerzył zęby.Był dumny ze sposobu, w jaki przedstawił sprawę.- To miło - odparł z roztargnieniem Victor.Dibbler zachowywał się dzisiaj jeszcze bardziej dziwacznie niż zwykle.A nawet bardziej niż zwykle mieszkańcy Świętego Gaju.- No tak.- Gaspode nieco się zirytował tą reakcją.- Hasa pewnie po nocach z przerażającymi, okultystycznymi Inteligencja­mi z Tamtej Strony.Wcale rym się nie zdziwił.- Dobrze - odpowiedział Victor.Normalnie nikt niczego w Świętym Gaju nie pali.Raczej za­chowuje na później i zamalowuje drugą stronę.Wbrew sobie, za­czynał odczuwać zaciekawienie.-.tysiące statystów - mówił Dibbler.- Nie obchodzi mnie, skąd ich weźmiemy.Jak będzie trzeba, zatrudnimy cały Święty Gaj, jasne? I jeszcze.- Pomaga im w nienawistnych staraniach zmierzających do przejęcia władzy nad całym światem, jeśli mam wyrazić swoją opi­nię - stwierdził Gaspode.- Rzeczywiście? - spytał Victor.Dibbler rozmawiał z dwoma uczniami alchemików.Co? Dwudziestoszpulowiec? Przecież nikt dotąd nawet nie myślał o przekro­czeniu granicy pięciu szpul.- Tak; kopała u wrót, fo chciała przefudzić je z pradawnego snu, fy mogły szerzyć zniszczenie, i takie rzeczy - tłumaczył Gaspo­de.- Pewnie z pomocą kotów, zapamiętaj moje.- Słuchaj, czy nie mógłbyś się na chwilę uciszyć? - przerwał mu z irytacją Victor.- Chcę wiedzieć, o czym oni mówią.- No to przepraszam fardzo.Prófowałem tylko ocalić świat - mruczał Gaspode.- A kiedy już upiorne Stwory sprzed Zarania Czasu zaczną machać do ciefie spod łóżka, nie przychodź do mnie się skarżyć.- O czym ty gadasz?- Nic ważnego.Dibbler obejrzał się i dostrzegł Victora z wyciągniętą szyją.Ski­nął na niego.- Hej, chłopcze! Chodź no tutaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl