[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kim jest pacjent szpitala w Redford? - zapytywał nagłówek wybity tłustą czcionką.- Twarz mimo bandaża i siniaków wyglądała znajomo.Dubler zastanawiał się przez chwilę, nerwowo przechadzając się po pokoju.Naraz stanął przed lustrem.Gazeta wysunęła mu się z rąk.Oczywiście pamiętał o zabiegu, wiedział, że ma kopię.Dotąd nie miał jednak pojęcia, że tą kopią może być on sam.Andrzej obudził się w środku nocy.Cisza zalegała szpital, słychać było tylko tykanie elektrycznego zegara i odległy szum miasta przecinany charakterystycznym jękiem pędzącej karetki.Miał zły sen, choć teraz nie potrafiłby powtórzyć, co mu się właściwie śniło, leżał lepki od potu, czując przyśpieszony rytm serca.Strach nie miał określonej twarzy, ale czaił się w kącie, był blisko.I nie było to tylko zdenerwowanie własną amnezją.Nie, czuł, że grozi mu coś konkretniejszego, bliższego.Kroki na korytarzu.Nauczył się już je rozpoznawali, stuk pantofelków pielęgniarki, energiczny.chód lekarza, człapanie chorego z pokoju obok.Tym razem stąpanie było lekkie, kocie.Pierzchła resztka snu.Kroki zatrzymały się przy drzwiach izolatki.Delikatnie poruszyła się klamka.Wstrzymał oddech.O tej porze nie mógł to być ani lekarz, ani nikt z personelu.Drzwi otworzyły się, w zimnej poświacie z korytarza dostrzegł masywną sylwetkę.Zerwać się czy nie? Wybrał drugą ewentualność, otulony pościelą z zagipsowaną ręką nie miał szans ucieczki, wyrównał więc oddech, zmrużył oczy.Postać zbliżyła się.Oddech miała lekko przyśpieszony.Stocky nie widział twarzy, ale czuł, że nocny gość przypatruje mu się uważnie.Nasłuchuje.Później usłyszał ciche westchnienie, po czym gość pochylił się i znikł za oparciem łóżka."Czyżby chciał mi podać basen?"Znowu kroki, tym razem oddalające się, zamknięcie drzwi, a potem z oddali charakterystyczny dźwięk ruszającej mady.Stocky wyskoczył z pościeli, narzucił szlafrok i zapalił światło.A potem zajrzał pod łóżko.I zobaczył.Niewielki pakuneczek.W tym momencie przypomniało mu się, że z korytarza jest okno na podjazd rzęsiście oświetlony przez całą noc.Jeśli nieznajomy opuszczał szpital, powinien go zobaczyć.Wybiegł.Przez szybę widoczność była znakomita.Nie upłynęło wiele sekund, a mężczyzna w szarej jesionce przekroczył frontowe drzwi.Nie poszedł jednak w stronę parkingu.Przeszedł na drugą stronę podjazdu i wykonał w tył zwrot.Andrzej skurczył się za filarem.Mężczyzna zapalił papierosa i stał tak, jakby na coś czekał.Huk targnął uśpionym szpitalem.Podmuch cisnął Andrzeja o ziemię, posypały się odłamki szkła.Zewsząd rozległy się krzyki.Stocky nie zastanawiając się wbiegł na schody awaryjne.Coś podpowiadało mu, że musi uciekać, zanim zamachowiec przekona się, że sfuszerował.Tylnym wejściem wydostał się na ulicę.Między uśpionymi ogródkami i domkami biegł nie odczuwając chłodu.Nie wiedział, dokąd biegnie.Nie miał pojęcia, dlaczego postanowiono go zabić.Przystanął dopiero opodal nocnego bistro.Chciał już wejść, kiedy zorientował się, że jest w szlafroku i w kapciach.Stał i wpatrywał się przez wielką szybę w na wpół opustoszałe wnętrze, ruchliwą barmankę i dziewczynę na wysokim stołku przy kontuarze.Przejechał wzrokiem po szczupłej sylwetce i naraz jakby ostry płomień targnął jego jaźnią.Żółte buty! Krzykliwe żółte buty siedzącej tyłem dziewczyny.Wszystko zafalowało.Przypomniał sobie.I pędzący za oknem pejzaż, i pisk hamulców, a potem zadziwiający moment, gdy pofrunął jak ptak ponad stolikami.On, Andrzej Stocky.Dyrektor firmy handlującej dywanami, lat 44, żonaty.Zadzwonił telefon.Opalone ramię wysunęło się z kłębów piany i odnalazło słuchawkę w praktycznie umieszczonej wnęce.- Claudia? - zabrzmiał znajomy głos z drugiej strony.- Andrzej! Tak się denerwowałam, od czterech dni nie dajesz znaku życia.W biurze te jędze nie udzielają żadnej wiadomości.Wiedziałam, że miałeś jechać tym ekspresem, szukałam cię na liście ofiar i rannych.- Nie było mnie na liście ofiar? - w głosie Stocky'ego na moment zabrzmiało zdziwienie.- Zresztą nieistotne, wszystko ci opowiem.jak przyjadę.Udało mi się pożyczyć trochę pieniędzy i płaszcz.- Przyjedziesz prędko?- Jak najszybciej.Aha, czy nikt o mnie nie pytał?- Nie.- Pamiętaj, w razie czego nie udzielaj żadnych informacji.Nikomu.nie otwieraj.- Ale co się stało?- Sam dokładnie nie wiem.Ale o nic się nie martw.Na pewno wszystko będzie dobrze.Czekaj na mnie!Wyskoczyła z wanny.Narzuciła peniuar i rozczesując włosy przed lustrem pomyślała o Andrzeju.- Nic mu się nie stało, zaraz tu będzie.- Serce jej zalała fala ciepła.Gong do furtki rozległ się mniej więcej po kwadransie.Wyjrzała.Andrzej stał przy siatce w szarej jesionce i palił papierosa.Otworzyła, a potem pobiegła po schodach, pragnąc jak najszybciej paść w kochane ramiona.Ucałował ją dość chłodno.Był mocno zdenerwowany, jego twarz obwiązana bandażem wydawała się znacznie szczuplejsza niż przed tygodniem.Cały czas rozglądał się badawczo dookoła.- Jest ktoś u ciebie? - zapytał.Roześmiała się.- A co, zazdrosny? Nie, jak na razie nie ma nikogo.Nie zdejmując płaszcza opadł na fotel.- A telefony?- Oprócz ciebie nie dzwonił nikt.Zresztą kto telefonowałby tak rano?Gwałtownie podszedł do okna.Widocznie jednak nie zainteresował go ogród, bo szybko odwrócił się i przeszedł na drugą stronę pokoju, skąd rozciągał się widok na ulicę.- Czy coś się stało? - spytała.- Nic ważnego.- Obiecywałeś, że opowiesz mi, co się dzieje?- Cierpliwości.Podaj mi drinka.Trochę zdziwiła się.Stała w drugim kącie pokoju, a barek ukryty w regale znajdował się tuż przy Andrzeju.Musiałaby odsunąć go, aby sięgnąć.Sama nie wiedząc dlaczego zapytała:- Masz moją bransoletkę?- Nie przy sobie!Kobiety posiadają siódmy zmysł.Claudia zapewne nie była gorsza od innych przedstawicielek swej płci.- Jest platynowa, jak prosiłam? - rzuciła swobodnie.- Naturalnie, kochanie.Wszystko dla pań!Zadrżała.Bransoletka zgodnie z jego zapewnieniami była złota.Mimo podobieństwa, identycznego głosu, ba, sposobu wyrażania, przybysz nie był Andrzejem.Nie rozumiała, co się dzieje, ale wiedziała, że nad jej ukochanym, który lada moment tu przybędzie, zawisło potworne niebezpieczeństwo.- Zrobię kawy, musiałeś porządnie zmarznąć - powiedziała siląc się na swobodę.- Prosiłem o drinka.- Wyszedł na środek pokoju, mogła więc go minąć i otworzyć barek.Żeby tylko nie zauważył drżenia jej rąk.- A kawę możesz zaparzyć swoją drogą.- A potem będziemy się kochać? - szepnęła.- Naturalnie - uśmiechnął się szeroko.Starając się nie iść ani za wolno, ani za szybko zeszła na parter.Z livingu widoczny był wprawdzie cały hall, ale z kuchni drugie niewidoczne wyjście prowadziło na ogród.Między krzakami można było niepostrzeżenie dotrzeć do drugiej furtki.Dalej była w miarę uczęszczana ulica.Narzuciła kurtkę i delikatnie uchyliła drzwi.Uderzył ją chłodny powiew wiatru.Nogi miała miękkie jak podczas koszmarnego snu.Na górze gwałtownie otworzyło się okno.Chciała pobiec.Jak lampart zeskoczył z balkonu tuż przed nią.Oczy miał przeraźliwie zimne.- Dokąd, najdroższa?Krzyknęła.Zatkał ręką jej usta i nie zważając na rozpaczliwe wierzgania zawlókł do domu.Był bardzo silny.W kuchni skrępował ją i zakneblował, a następnie w hallu cisnął na kanapę.- A teraz napiję się kawy.- wycedził.Wodziła za nim wzrokiem zwierzęcia przeznaczonego do uboju.Zaśmiał się [ Pobierz całość w formacie PDF ]