RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przecież to Exxyal wybiera, nie on!Jest zdziwiona:- Skąd pan wie, że rekrutuje dla Exxyalu?- Proszę odpowiedzieć.- Nie wiem, jak się pan tego dowiedział, ale Exxyal niezakwestionuje decyzji Lacoste a.Przy właściwie równychkompetencjach zatrudnią kandydata preferowanego przezagencję, do której mają zaufanie.Koniec, kropka.Rozglądam się dookoła, ale wszystko widzę jak przez mgłę.Zaraz się pochoruję.%7łołądek mam tak zaciśnięty, że czuję to w krzyżu.- To stanowisko jest nie dla pana, panie Delambre.Nie mapan na nie najmniejszych szans.Jestem tak zdezorientowany, tak ogłupiały, że dziewczyna za-stanawia się, czy dobrze zrobiła, mówiąc mi o tym.Muszęprzedstawiać sobą przerażający widok.- Ale.dlaczego pani mi o tym mówi?- Poinformowałam również dwóch pozostałychkandydatów.- Lecz jaki pani ma w tym interes?- Lacoste mnie wykorzystał, wyzyskał, wyeksploatował, a nakoniec mi podziękował.Sprawię, że jego wspaniała operacjazakończy się klapą z powodu braku uczestników.Stawi siętylko jego kandydatka, co będzie dla niego osobistympoliczkiem.Oraz kompromitacją wobec klienta.Przyznaję, żetrochę to dziecinne, ale przynosi ulgę.Wstaje.- Najlepsze, co pan może zrobić, to nie przyjść.Przykro mito mówić, ale na testach wypadł pan bardzo słabo.Wypadłpan już z gry, panie Delambre, nie powinien pan zostać nawetwezwany na rozmowę.Lacoste zatrzymał pana jako figuranta,bo wie, że gdyby nawet jakimś cudem się panu udało, klientnigdy nie zgodzi się na osobę w pana wieku.Przykro mi.Wykonuje nieokreślony gest ręką.- Mam tu własny interes, nie ukrywam, lecz mówię torównież dlatego, by oszczędzić panu niepotrzebnych starań, abyć może i upokorzenia.Mam ojca mniej więcej w panawieku i nie chciałabym.Jest wystarczająco inteligentna, by zorientować się, że z tymdemagogicznym argumentem trochę się zagalopowała.Zaciskausta.Po mojej wstrząśniętej twarzy wyraznie widzi, żeosiągnęła cel.Czuję się jak po lobotomii.Mój umysł stracił wszelką zdolność reakcji.- Dlaczego miałbym pani uwierzyć?- Ponieważ pan sam od początku w to nie wierzył.I dlategoprzed kilkoma dniami zadzwonił pan nawet do Bertranda.to znaczy Bertranda Lacoste a.Chciał pan wierzyć, ale tosprzeczne z wszelką logiką.Myślę, że pan o tym wiedział.Czekam, aż mój umysł znów zacznie działać.Kiedy unoszę głowę, dziewczyny już nie ma, widzę ją podrugiej stronie skweru; powolnym krokiem idzie do metra.Zapadła już noc.Przez szeroko otwarte okna do salonuwpada słabe światło latarni.Siedzę po ciemku w opustoszałym mieszkaniu.Sam.Nicole odeszła.Pobiłem się z własnym zięciem.On i moja córka czekają naswoje pieniądze.Za kilka tygodni zaczyna się proces z hurtownią.Nagle słyszę domofon.Lucie.Jest na dole.Dzwoniła i dzwoniła, niepokoi się.Wstaję, lecz kiedy jużjestem pod drzwiami, rezygnuję.Osuwam się na kolana iwybucham płaczem.Głos Lucie nabiera błagalnego tonu.- Tato, otwórz.Wie, że jestem, bo widzi w mieszkaniu otwarte okna izapalone światło.Ale nie stać mnie już na żaden gest.To klęska.Czas najwyższy się poddać.Azy nie przestają mi płynąć.To pierwsze wielkie szczęście oddługiego czasu - móc się do tego stopnia wypłakać.Jedynarzecz absolutnie prawdziwa.Azy rozpaczy.Jestemunicestwiony.Nie można mnie pocieszyć.W końcu Lucie odeszła.Płakałem i nie mogłem przestać.Musi być straszliwie pózno.Jak długo siedziałem tak poddrzwiami i płakałem? Dopóki nie zabrakło mi łez.W końcu, mimo wyczerpania, udaje mi się wstać.W mojej głowie zaczynają sobie mozolnie torować drogęjakieś myśli.Biorę głęboki oddech.Dławi mnie gniew.Szukam pewnego numeru telefonu, dzwonię.Przepraszam, że tak pózno.- Czy wie pan, gdzie mógłbym skombinować jakąś broń?Prawdziwą.Kaminski przez kilka sekund trzyma mnie w niepewności.- W zasadzie tak.Ale.Czego konkretnie pan potrzebuje?- Obojętnie.Nie! Nie obojętnie.Pistoletu.Pistoletuautomatycznego.Może pan? Z amunicją.Kaminski przez chwilę skupia myśli, a potem pyta:- Na kiedy to panu potrzebne? PODCZAS25Na godzinę przed rozpoczęciem operacji przyszedł do mniepan Lacoste i powiedział:- Panie Fontana, nastąpiła drobna zmiana.Kandydatów nastanowisko dyrektora kadr będzie nie czterech, tylko dwóch.Rzucił to takim tonem, jakby chodziło o nieistotny detal, aleponieważ widziałem jego spiętą twarz chwilę wcześniej, kiedydostał drugiego SMS-a, założyłbym się, że jest odwrotnie.Jegoklient Exxyal oczekiwał czwórki kandydatów i trudno sobiewyobrazić, żeby zmniejszenie ich liczby o połowę było całkiembez znaczenia.Nie wyjaśnił, z jakiego powodu dwóchkandydatów tak w ostatniej chwili się wycofuje, i nie mnie go oto pytać.Nic nie powiedziałem, to nie moja sprawa.Moim zadaniembyło przygotowanie operacji od strony technicznej,zorganizowanie lokalu, personelu itp.Rzecz w tym, że skomplikowanych operacji zmontowałem jużtrochę, nawet znacznie trudniejszych niż ta teraz, izauważyłem, że taka operacja jest jak żywy organizm, bardzodelikatna.To łańcuch, w którym wszystkie ogniwa są ważne.Ikiedy w ostatnich minutach przed rozpoczęciem działańzaczynają się pojawiać drobne zakłócenia, z doświadczeniawiem, że nieraz można wtedy spodziewać się najgorszego.Człowiek zawsze powinien słuchać własnej intuicji.Ale tegotypu rzeczy często mówi sobie za pózno.Z daleka widziałem pana Lacoste a rozmawiającego z panemDorfmannem, prezesem Exxyal-Europe.Zachowywał się znonszalancją ludzi, którzy obwieszczają złą nowinę, jakby tobyła rzecz bez znaczenia.Możliwe, że pan Dorfmann sięzaniepokoił, ale nic po sobie nie pokazał.To człowiek, który nietraci zimnej krwi.Wzbudził we mnie pewien szacunek. Tuż po dziewiątej przez interfon dostałem wiadomość, żeprzybyły dwie osoby.Zszedłem na dół.Wielki, kompletniepusty hall budynku wyglądał naprawdę przygnębiająco z tymidwudziestoma ogromnymi fotelami i dwójką samotnych ludzi,którzy usiedli dobre dziesięć metrów od siebie i nie mieliodwagi nawet się przywitać.Od razu rozpoznałem pana Delambre a.Podchodząc doniego, odtwarzałem w głowie ciąg wydarzeń; flashbackzatrzymał się na scenie sprzed kilku dni.Wychodziłem zespotkania z panem Lacoste'em.Stałem na chodniku i jużmiałem odejść, kiedy poczułem, że ktoś mnie obserwuje.Tobardzo szczególne wrażenie, na które niezwykle mnie wyczuliłylata dość niebezpiecznych doświadczeń.Mogę nawetpowiedzieć, że dzięki temu dwukrotnie ocaliłem życie.Więczostałem na miejscu.Z miną jakby nigdy nic wyjąłem z kieszenigumę do żucia i powoli ją rozpakowując, zastanawiałem się,skąd jestem obserwowany.Kiedy moja intuicja zamieniła się wpewność, szybko uniosłem głowę.Zza węgła budynku poprzeciwnej stronie ulicy przyglądał mi się jakiś mężczyzna.Odrazu udał, że patrzy na zegarek; w tym samym momenciezadzwoniła jego komórka, wyjął ją i przykładając do ucha,odwrócił się, jakby niezwykle zaaferowany tym telefonem.Tobył pan Delambre.Pewnie tamtego dnia rozpoznawał teren.Ale człowiek, którego ukradkiem przyuważyłem wtedy na ulicy,nie miał nic wspólnego z facetem, który stał teraz przede mną.Od razu wydał mi się nienormalnie zdenerwowany.Istny ładunek wybuchowy.Miał wymizerowaną, prawie trupio bladą twarz.Musiał sięzaciąć przy goleniu i na jego prawym policzku widać byłopaskudny czerwony strup [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl