[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy orzeł uzyskał już pewność, że znajduje się w centrum uwagi Dirka, wy-prostował się na całą wysokość i powoli rozpostarł ogromne skrzydła, bijąc nimilekko dla utrzymania równowagi.Był to ten sam ruch, przez który Dirk tak prze-zornie wyskoczył przedtem z kuchni.Tym razem jednak czuł się bezpieczny zakilkoma calami litego drewna, stał więc, a raczej kucał niewzruszenie w miejscu.Orzeł wyciągnął w górę szyję i bodąc językiem powietrze, poskrzekiwał żałośnie.Po krótkiej obserwacji Dirk zauważył kolejną zaskakującą cechę orła, miano-wicie dziwne, zupełnie nieorle znaki na skrzydłach.Były to wielkie, koncentrycz-ne koła.Różnica kolorów, która wyznaczała obwody kół, była nieznaczna i tylko do-skonale geometryczna regularność sprawiała, iż były one tak dobrze widoczne.Dirk czuł bardzo wyraznie, że orzeł pokazuje mu te koła, że to właśnie na niepróbował mu przez cały czas zwrócić uwagę.Za każdym razem, kiedy na niegospadał przypomniał sobie Dirk zatrzymywał się nagle i w tej samej trzepo-139czącej rutynie rozkładał na całą szerokość wielkie skrzydła.Niestety, kiedy tylkocoś takiego miało miejsce, Dirk był zbyt pochłonięty obracaniem się na pięciei zmykaniem, żeby zwrócić na ów pokaz należytą uwagę. Masz trochę forsy na herbatę, koleś? A tak, dziękuję odrzekł Dirk. W porządku. Jego uwagę bez resztypochłaniał orzeł, zatem nie od razu się odwrócił. Pytałem, czy nie masz wolnych paru groszy, tak na jedną herbatkę? Co? tym razem Dirk obejrzał się, poirytowany. Albo fajkę, koleś.Nie masz wolnej fajki? Nie, sam miałem po jakieś iść odrzekł Dirk.Na chodniku stał włóczęga w bliżej nieokreślonym wieku.Stał nieco chwiej-nie i patrzył na Dirka oczyma, w których chybotało niesłychane i nieustanne roz-czarowanie.Ponieważ Dirk nie zareagował, mężczyzna odwrócił wzrok i przechylił się nie-co do przodu, a potem do tyłu.Trzymał ramiona lekko rozłożone na boki i chwiałsię.Niespodziewanie spojrzał ponuro pod nogi.Przesunął nachmurzonym spoj-rzeniem po ziemi.Potem, starając się zachować równowagę podczas zaawanso-wanego manewru głową, obejrzał się na drugi koniec ulicy. Coś panu zginęło? zapytał Dirk.Głowa mężczyzny powróciła ku niemu chwiejnie. Czy coś mi zginęło? powtórzył głosem pełnym zaczepnego zdumienia. Czy mnie coś zginęło?Najwyrazniej było to najbardziej zdumiewające pytanie, jakie w życiu słyszał.Znów na chwilę odwrócił wzrok i zdawał się ważyć tę kwestię na generalnej sza-li wszechrzeczy.Wiązało się to z dalszym chybotaniem i kolejną serią ponurychspojrzeń.W końcu jednak doszedł do czegoś, co mogło posłużyć jako swego ro-dzaju odpowiedz. Może niebo? zapytał wyzywająco, jakby spodziewał się, że to wystarczyDirkowi za całą odpowiedz.Spojrzał w górę, ostrożnie, żeby nie stracić równo-wagi.Chyba nie spodobało mu się to, co zobaczył wśród podświetlonej pomarań-czowymi światłami latarń bladości chmur, bo z wolna opuszczał wzrok, póki nietrafił w punkt tuż przed własnymi stopami. Może ziemia? rzucił, ewidentnie niezadowolony. A może żaby? mruknął z nagłym ożywieniem, spoglądając wprost na zaskoczonego Dirka.Kiedyś lubiłem.żaby zakończył i nie spuszczał z niego wzroku, jakby chciałdać do zrozumienia, że sam nie ma nic do dodania, więc teraz jego kolej.Dirk czuł się kompletnie skołowany.Wzdychał w duchu do czasów, kiedyżycie było łatwe i niefrasobliwe, do owych cudownych czasów, kiedy miał doczynienia ze zwykłym ludobójczym orłem, który teraz wydał mu się nadzwyczajspokojnym i przyjaznym towarzystwem.Mógł sobie poradzić z atakiem z powie-trza, ale nie z tym bezimiennym, głuchym poczuciem winy, które właśnie opadło140go z wyciem, nie wiadomo skąd. Czego pan chce? spytał zduszonym głosem. Tylko fajkę, koleś odpowiedział włóczęga albo trochę drobnych naherbatę.Dirk wcisnął mu do ręki funta i zdjęty paniką rzucił się w dół ulicy, mijającw biegu wywrotkę, z której błysnął ku niemu groznie złowieszczy kształt starejlodówki.Rozdział dwudziesty czwartyKiedy Kate schodziła ze schodków przed domem, zauważyła, że temperaturaznacznie spadła.Nad ziemią gromadziły się ciężkie chmury i przyglądały się jejgroznie.Thor ruszył żwawo w stronę parku, a Kate dreptała pospiesznie za nimjak orszak.Kiedy tak szedł sprężystym krokiem, postać dość niezwykła na uliczkachPrimrose Hill, Kate nie mogła nie zauważyć, że miał przedtem rację.Minęli podrodze troje ludzi, widziała więc wyraznie, jak ich oczy starannie go omijają,nawet kiedy musieli ustąpić mu z drogi.Nie żeby był niewidoczny, wprost prze-ciwnie.Zwyczajnie nie pasował.Park na noc zamykano, lecz Thor bez namysłu przeskoczył nad ostrymi pręta-mi ogrodzenia, a potem przeniósł Kate górą tak lekko, jakby była bukietem kwiat-ków.Trawa, mimo że lepka i wilgotna, dla stóp mieszczucha nadal miała tę samąmagiczną moc.Kate zrobiła to, co zwykle robiła po wejściu do parku, to jest przy-kucnęła i przycisnęła na chwilę dłonie do ziemi.Nigdy do końca nie rozstrzygnę-ła, dlaczego właściwie to robi, i często dla niepoznaki poprawiała coś przy buciealbo podnosiła jakiś śmieć, ale tak naprawdę chodziło jej o to, by poczuć podrękami dotyk trawy i mokrej ziemi.Wspięli się na pagórek i stanęli na szczycie, spoglądając przez ciemność spo-wijającą park tam, gdzie zaczynała rozmywać się w mglistych światłach sercaLondynu, trochę dalej na południe.Brzydkie wieże i wysokościowce sterczaływ niebo butnie jak banda młodych chuliganów, dominowały nad parkiem, mia-stem i niebem.Od czasu do czasu przez park przelatywał zimny, wilgotny podmuch wiatru,smagając ich z nagła jak ogon karego konia.Podmuchy były jakby niespokojnei trochę rozdrażnione.W rzeczy samej, całe niebo wydało się Kate długim zaprzę-giem niespokojnych i rozdrażnionych koni, których uprząż trzeszczała i furkotałana wietrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]