[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zapewniam cię - powiedział cicho, nadal śledząc ledwie zauważalne ruchy młodzieńca -że nie trzymam niczego cennego w kieszeniach tych ubrań.- Boże miłościwy, panie.Ja to tylko prostowałem.- W jego głosie nie było nic pozaniewinnym zdziwieniem.- Ten pański służący nie za bardzo radzi sobie też i z żelazkiem, co? -Ostentacyjnie podnosił, składał i umieszczał z powrotem w szafie poszczególne częścigarderoby.- Myślisz, że zrobiłbyś to lepiej?- Jasne jak słońce.Pracowałem kiedyś u krawca.Nie ma nic, czego bym nie wiedział omęskiej garderobie.- W takim razie może chciałbyś pracować u mnie?Jem aż otworzył usta ze zdziwienia.- Ja? Lokajem? Czy panu się już wszystkie klepki rozleciały? Czy ja wyglądam jak służącydżentelmena?- Nie - odparł Chad z uśmiechem.- Proponuję tylko chwilową pracę.Jak sam słuszniezauważyłeś, dość rozpaczliwie potrzebuję kogoś, kto by zadbał o moje ubrania, a ty, że się takwyrażę, spadłeś mi z nieba.Jem przez chwilę tylko mu się przyglądał.Chad wiele by dał żeby się dowiedzieć, jakiemyśli kotłowały się za tymi szarymi, nieprzeniknionymi oczami.- No dobrze, ale dlaczego właśnie ja? - zapytał w końcu.- Agencje pracy mają całemnóstwo lokajów, którzy aż rwą się do pracy.Dlaczego nie wezmie pan jednego z nich?Dlatego, pomyślał Chad, że żaden z nich nie mówi jak dobrze wykształcony wychowanekEton w jednej chwili, a jak szczur śmietnikowy w drugiej.Poza tym, mój drogi, ani przezchwilę nie wierzyłem, że znalazłeś się w tej ciemnej alejce przez przypadek.Uważam, żedobrze by było kontynuować naszą znajomość.Wzruszył ramionami.- Chyba dlatego, że jesteś pod ręką.Poza tym jestem ci coś winien.- Potarł ramię.- Ja teżoberwałem tym nożem, wiesz? Obawiam się, że gdyby nie ty, jutro rano byłbym głównymprzedmiotem śledztwa o morderstwo.- Obawia się pan, co? - Jem zaśmiał się chrapliwie.- Odnoszę dziwne wrażenie, że nie mazbyt wielu rzeczy, których się pan obawia.- Przechadzał się przez chwilę po pokoju,przedstawiając sobą komiczny wygląd w samej tylko bieliznie, która powiewała dokoła niegojak wystrzępione piórka.- No, dobra.Ale nie na długo.Do czasu, aż najmie pan sobie nasłużbę prawdziwego lokajczyka.Z uśmiechem igrającym na wargach, Chad wyraził młodzieńcowi swoją wdzięczność.Odprowadził go do drzwi pokoju, po czym wrócił do łóżka.Sen długo nie chciał nadejść, gdyChad wreszcie zapadł w niespokojną drzemkę, niebo za oknami zaczynało świtać.A on śnił odziwnych mrocznych kształtach, błyskających ostrzach i głosach szepczących To o niegochodziło.5Liza obudziła się wcześnie następnego ranka.Rozważając zdarzenia poprzedniegowieczoru, czuła tępy ból w oczach.Ponieważ znowu wybierała się do miasta, szybko ubrałasię w prostą, ciemną suknię i zeszła do jadalni.Zniadanie zjadła sama i wyszła z domu, zanimjeszcze matka i siostra wstały.- %7łądam wyjaśnień! - To były jej pierwsze słowa, gdy tylko weszła do gabinetu ThomasaHarcourta.Od razu wiedział, o co chodzi.- Chodzi ci o twojego nowego sąsiada? - zapytał z uprzejmym uśmiechem.- Nie widzę w tym nic śmiesznego - odparła cierpko.- Jak mogłeś mi to zrobić?- Ależ Lizo, dom od dawna stał pusty, a tu nagle trafił się klient, który chciał od razu sięwprowadzać.Jakże mógłbym odmówić? - Spojrzał na nią ostro i dodał już poważnym tonem: -Czy to naprawdę robi ci aż taką różnicę, gdzie on mieszka? Wrócił do Anglii i czy chcesz, czynie, będziesz go widywać od czasu do czasu.- Tak, ale.- Może jeżeli pomieszkasz jakiś czas obok niego, przekonasz się, że nie jest takimbarbarzyńcą, za jakiego go uważałaś przez ostatnie sześć lat.- Nigdy nie uważałam go za barbarzyńcę - odrzekła cierpko.- Po prostu.- Przerwała i pochwili zastanowienia dodała niepewnie: - Thomas, czyżbyś umieścił Chada tak blisko mnie zjakiegoś konkretnego powodu? Czyżbyś liczył na że wrócimy do naszej poprzedniej, ehm.znajomości? - Wciągnęła głęboko powietrze.- Jak mogłeś?Thomas pospiesznie wstał zza biurka i podszedł szybko do Lizy; widział ból i gniew w jejoczach.Gdy ujął jej dłonie, na jego twarzy malowało się współczucie.- Lizo, gdy Chad zjawił się u mnie, zdałem sobie sprawę, ze to doskonała sposobność, bywreszcie wyleczyć stare rany.Już najwyższy czas, byś wreszcie dała odpocząć duchomprzeszłości.Nawiedzały cię już zbyt długo.- Nie dając jej dojść do głosu, szybko mówiłdalej: - Wiem, wiem.Przez te sześć lat udało ci się przekonać cały świat, że dawnozapomniałaś o Chadzie Lockridge u.Ale ja nie jestem całym światem.Jestem twoimprzyjacielem.- Liza nic nie odpowiedziała, tylko jej oczy lśniły dziwnym blaskiem.Thomaswrócił na swój fotel za biurkiem i mówił dalej: - Już nic więcej na ten temat ode ranie nieusłyszysz.Obiecaj mi tylko, że będziesz go traktować jak zwykłego sąsiada.Obcegoczłowieka, który wprowadził się do domu obok.Zakończ wreszcie tę wojnę, bo uwierz mi,ludzie się zmieniają.Naprawdę.- Prosisz o zbyt wiele, stary przyjacielu - powiedziała szorstko Liza.- Oczywiście, że będędla niego grzeczna, ale ta wojna trwa już zbyt długo.Nie możemy zacząć wszystkiego odnowa.Wolałabym, żeby nigdy nie wracał z Indii.- Przerwała i z wysiłkiem odzyskałapanowanie nad sobą.- Nie wiedziałam, że nadal jesteś jego agentem.Z tego, co wiem, niezlesobie radził w.gdzie on był.w Kalkucie?Thomas uśmiechnął się niepewnie.- Nigdy nie pytałaś, a nie jest to informacja, którą chętnie się rozgłasza.Nigdy nierozmawiam o sprawach jednego klienta z innym, nawet najlepszym przyjacielem.Dlategoobawiam się, że niewiele mogę ci powiedzieć o jego sukcesach czy też ich braku.- Oczywiście.- Liza zesztywniała.- W końcu sama tego po tobie oczekuję.Poza tym nieinteresują mnie sukcesy pana Lockridge a czy też ich brak.Tylko rozmawialiśmy.- No jasne - odparł doradca.- Więc teraz opowiedz mi o tej nowej szkole dla dziewcząt - poprosiła, szybko zmieniająctemat.Oczy Thomasa rozjaśniły się.- Mam wrażenie, że będzie takim samym sukcesem jak poprzednie.Znalazłem bardzo dobrąprzełożoną, a ona poleciła mi jeszcze parę kobiet, które uczyły wcześniej we własnychdomach i nadawałyby się na nauczycielki.- Wspaniale! - Omówili jeszcze kilka innych spraw, zanim Liza podniosła się do wyjścia.- Jak rozumiem, przyszłaś sama, bez pokojówki? - Thomas zmarszczył brwi.- Tak, mój Panie Poprawny.Ale wzięłam ze sobą moich dwóch postawnych przyjaciół [ Pobierz całość w formacie PDF ]