[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W świetle tego wszystkiego nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że często robimy dwa kroki do przodu i jeden do tyłu.Gdybyśmy natomiast posiadali życie wieczne.kto wie, ile zdołalibyśmy osiągnąć.- Coś ci pokażę - powiedziała Jean.Wyjęła papierosa i zapaliła.Po jakimś czasie Gregory spytał:- No i co?- Poczekaj, to zobaczysz.Czekał; Jean paliła; popiół na papierosie był coraz dłuższy, ale nie spadał.Z początku Gregory był zaskoczony, potem patrzył na nią z powagą, potem uśmiechnął się.Wreszcie odezwał się:- Nie wiedziałem, że jesteś czarodziejką.- Gdzie tam, każdy może uprawiać czary - odparła Jean i odłożyła swój słup popiołu.- Wujek Leslie mnie tego nauczył.Powierzył mi tajemnicę niedługo przed śmiercią.Trzeba tylko wkłuć do środka igłę.Reszta jest już łatwa.W łóżku Gregory zaczął rozmyślać nad sztuczką matki.Nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobiła.Czy próbuje mu coś zasugerować? Jej motywy stawały się coraz mniej czytelne.Może igła w papierosie miała symbolizować duszę w ciele.Ale matka nie wierzyła w takie rzeczy.Opowiedziała mu kiedyś z aprobatą o pewnym chińskim filozofie, który napisał esej pod tytułem „Zniszczalność duszy”.Może sugerowała, że igła w papierosie jest jak dusza w ciele w następującym sensie: to tylko sztuczka - coś, dzięki czemu robimy większe wrażenie, ale na koniec okazuje się niczym więcej, niż czarnoksięskim numerem.Mógł ją po prostu spytać, co miała na myśli, ale coraz częściej nie odpowiadała na pytania, jeśli nie miała ochoty.Uśmiechał) się tylko, a on nie wiedział, czy ma do czynienia z przebiegł) staruszką czy też po prostu nie słyszała, co do niej mówił.***W Świątyni Nieba, przez ucho Chińczyka, słyszysz ciche zachodnie głosy.Co mówią? Co mówią?Gregory poszedł na rozmowę z PA pewnego ranka, gdy szare, płaskie niebo osunęło się na miasto jak pokrywka rondla.Miał ze sobą zaświadczenie lekarskie i zgodę podpisaną przez Jean.Recepcjonistka w niebiesko-zielonym kostiumie ze znaczkiem na kieszeni, wręczyła formularz ostatniej woli i pokazała, jak obsługiwać automat do autozeznania.Uśmiechnęła się do niego konfidencjonalnie ze słowami:- To nie takie straszne, jak się wydaje.Gregory zezłościł się.Nie chciał słyszeć, że wszystko jest w porządku, że nie ma się czym przejmować.Chciał, żeby formalności były rozbudowane, powaga sytuacji przygniatała, strach przychodził łatwo.Chciał, żeby mu kazali przynieść rzeczy na noc w torbie podróżnej.Chciał, żeby mu odebrali przy wejściu krawat i sznurówki.Na miłość boską, człowiek raz w życiu przychodzi do PA, czemu nie potrafią z tego zrobić bardziej pamiętnego wydarzenia?Gregory mało się interesował polityką.Historię swego kraju widział jako znerwicowaną przepychankę od ucisku do anarchii, a chlubne okresy stabilizacji jako przypadkowe chwile równowagi: punkty, w których zarówno anarchia, jak i ucisk tymczasowo zaspokoiły swe apetyty.Kiedy państwo było brutalne, określało się jako stanowcze, natomiast nieporadność uchodziła za synonim demokracji.Wystarczy popatrzeć, co się stało z małżeństwem.Gregory sam nigdy się nie ożenił, ale śluby innych zawsze napawały go przerażeniem.Ludzie chcieli, by poczucie powagi chwili było nie większe, niż przy zabieraniu autostopowicza, a państwo demokratycznie na to zezwalało.Jakiś urzędnik państwowy przychodził jak goniec z piekarni, pukał dyskretnie do tylnych drzwi i szeptał:- To znakomicie, że państwo chcecie się pobrać.Chociaż z drugiej strony, jeśli nie chcecie, to też w porządku.- Tym sposobem nikt nie musiał się bać, że wziął na siebie jakieś zobowiązanie, że dokonał czegoś doniosłego.Ale może po prostu się starzeje.Jeśli wszyscy tego chcą - co potwierdzały elektroniczne referenda - to chyba tak powinno być.Uważał jednak, że stawanie przed obliczem PA powinno być bardziej dopingujące, bardziej uroczyste.Tymczasem, dopełnienie formalności nie było bardziej uciążliwe, niż przy pójściu do szpitala.Recepcjonistka rzuciła stertę formularzy Gregory’ego na biurko.Jeden spadł na podłogę, ale nie pofatygowała się go podnieść.Poprowadziła Gregory’ego mrocznym korytarzem.Dywan był w kolorze uniformu recepcjonistki, a na ścianach wisiały oryginały satyrycznych rysunków do gazet na temat otwarcia PA.Gregory zarejestrował w przelocie budynki PA ukazane jako maszynka do mielenia, klinika psychiatryczna, krematorium i państwowy salon gier wideo.Westchnął z dezaprobatą: dlaczego instytucja tak ochoczo przyłącza się do kreowania negatywnego wizerunku samej siebie?Został sam w kabinie, która niczym się nie różniła od kabin w KOZ, tyle że pomalowana była na niebieskozielono.Spodziewał się automatu z euforyzantami, judasza, lustra, przez które z drugiej strony można podglądać, czegoś się spodziewał.Tymczasem pomieszczenie było zwyczajne, żeby nie powiedzieć trochę zaniedbane, a terminal nie różnił się niczym od innych terminali KOZ.Nikt go nie pilnował, nie czuwał nad nim, nie podpowiadał, co ma robić.Najwyraźniej wolno mu było robić, co zechce.W drzwiach był zamek od wewnątrz, lecz nie od zewnątrz.Skąd się zatem wzięły te wszystkie mity, na przykład że PA-towców przypina się do łóżek jak zwierzęta doświadczalne, a następnie na siłę karmi prawdą, póki nie zwymiotują?Gregory wpisał swój PESEL oraz numer identyfikacyjny KOZ i czekał na polecenia.Upłynęła cała minuta, zanim na ekranie pojawił się znak GOTÓW i zaczął migać zielony kursor.Nie wiedział, od czego zacząć.Hipnotyczny romb rozbłyskiwał nieubłaganie, jak na monitorze reanimacyjnym: póki miga, Gregory jest żywy.Albo jak na ekranie radaru: póki miga, jego samolot nie zaginął [ Pobierz całość w formacie PDF ]