[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to przerażająca opowieść i Bajarz nie wiedział, czy oślepia go światło Boga, czy Szatana.Był jednak pewien, że ktokolwiek dopuścił do takiej rzezi, zasłużył sobie na jego gniew.Dlatego nie powstrzymywał się od chłostania ich językiem.Wszystko sprowadziło się do tych słów, płynących potokiem tak gwałtownym, że Bajarz prawie nie nabierał tchu, nie przełamywał rytmu mowy.Jego głos rozbrzmiewał coraz mocniej i mocniej, a strofy zrywały się z ust i uderzały o szorstki mur powietrza.Jakby wyzywał Boga, by go wysłuchał i rozgniewał się na jego gniew.Kiedy swój zew rzuciłem śmiało Słońce na niebie zadrżało Księżyc, co nisko w dole legł Chory się stał i biały jak śnieg, A każda ludzka dusza na ziemi Zarazę czuła, chorobę, ból i cierpienie.Bóg na mej ścieżce jaśnieje, Słońce gorące wisi Od łuku mego ducha i strzał moich myśli Cięciwa ogniem napięcia płonie Strzały czekają w złocistym kołczanie Mój ojciec i bracia na czele kroczą Niebo ocieka ludzką posoką.- Przestań!To Ta-Kumsaw.Bajarz znieruchomiał z otwartymi ustami, słowa i gniew czekały, by spłynąć z warg.Ale Ta-Kumsawowi nie potrafił okazać nieposłuszeństwa.- Już po wszystkim - oznajmił Ta-Kumsaw.- Wszyscy zginęli? - wyszeptał Bajarz.- Z tej odległości nie wyczuwam życia.Czuję śmierć.świat został rozerwany jak zetlała tkanina.I nie da się go zszyć.- Rozpacz ustąpiła zimnej nienawiści.- Za to można go oczyścić.- Gdybym mógł temu zapobiec, Ta-Kumsawie.- Tak, Bajarzu, jesteś dobrym człowiekiem.Wśród Białych są i tacy.Na przykład Armor-of-God.Gdyby wszyscy byli do ciebie podobni, nie byłoby między nami wojny.- Przecież nie ma wojny między tobą a mną, Ta-Kumsawie.- Czy potrafisz odmienić kolor swojej skóry? Czy ja mogę zmienić swoją?- Nie chodzi o naszą skórę, lecz o serca.- Kiedy staniemy naprzeciw siebie: wszyscy czerwoni ludzie po jednej stronie, a wszyscy biali po drugiej, gdzie ty staniesz?- Pośrodku, błagając jednych i drugich.- Staniesz ze swoim ludem, a ja ze swoim.Jak Bajarz mógł się z nim spierać? Może znalazłby w sobie dość odwagi i odmówił dokonywania takiego wyboru.A może nie.- Módlmy się, żeby coś takiego nigdy nie nastąpiło.- To już się stało, Bajarzu.- Ta-Kumsaw pokiwał głową.- Po zdarzeniach tego dnia bez trudu zbiorę wreszcie swoją armię Czerwonych.Słowa wypłynęły z ust Bajarza, zanim zdążył je powstrzymać.- A więc straszną wybrałeś drogę, skoro śmierć tylu niewinnych ludzi ma ci na niej pomóc.Ta-Kumsaw odpowiedział rykiem.Skoczył na Bajarza, powalił go na plecy, na trawę.Prawą ręką chwycił starca za włosy, lewą sięgnął do gardła.- Wszyscy Biali zginą! Wszyscy, którzy nie uciekną za morze! A jednak nie chciał zabijać.Nawet oszalały z wściekłości, nie zaciskał palców za mocno, nie chciał Bajarza udusić.Po chwili przetoczył się na brzuch, ukrył twarz w trawie, rozłożył ręce i nogi, by jak największą powierzchnią ciała dotykać ziemi.- Przepraszam - szepnął Bajarz.- Nie powinienem tego mówić.- Lolla-Wossiky! - zawołał Ta-Kumsaw.- Nie chciałem mieć racji, bracie!- Czy on żyje?- Nie wiem.- Ta-Kumsaw odwrócił głowę na bok i przycisnął do trawy policzek.Wzrok wbijał w Bajarza, jakby chciał go przeszyć na wylot.- Bajarzu.To, co mówiłeś.co to znaczyło? Co widziałeś?- Niczego nie widziałem - odparł Bajarz.A potem, chociaż poznawał prawdę, dopiero kiedy padały słowa, dodał: - Mówiłem o wizji Alvina.O tym, co on zobaczył.Mój ojciec i bracia na czele kroczą.Niebo ocieka ludzką posoką.Jego wizja, mój wiersz.- A gdzie on jest teraz? - spytał wódz.- Minęła noc na Ośmiościennym Kopcu.Gdzie się podziewa? - Ta-Kumsaw poderwał się, zwrócił w stronę Ośmiościennego Kopca, ku jego środkowi.- Nikt nie zostaje tam przez całą noc.Słońce już wschodzi, a on jeszcze nie wrócił.- Nagle Ta-Kumsaw spojrzał na Bajarza.- On nie może zejść.- Jak to?- Jestem mu potrzebny.Czuję to.Odniósł straszliwą ranę.Cała jego moc wsiąka w ziemię.- Co jest tam, na szczycie? Kto go zranił?- Kto wie, co znajdzie biały chłopiec? - Ta-Kumsaw znów spojrzał na Kopiec, jakby usłyszał wezwanie.- Tak - powiedział i ruszył przed siebie.Bajarz poszedł za nim.Nie wspomniał nawet o wyraźnej sprzeczności: Ta-Kumsaw zaprzysiągł wojnę wszystkim Białym, póki nie wyginą lub nie opuszczą tej ziemi, a jednak teraz spieszył na Ośmiościenny Kopiec ratować życie białego chłopca.Stanęli obok siebie w miejscu, skąd Alvin wspiął się na górę.- Widzisz coś? - zapytał Bajarz.- Nie ma ścieżki - oświadczył Ta-Kumsaw.- Przecież wczoraj ją zobaczyłeś.- Wczoraj była.- Więc może inną drogą - poradził Bajarz.- Waszą drogą na szczyt.- Inna droga nie doprowadzi nas do tego samego miejsca.- Daj spokój, Ta-Kumsawie.Kopiec jest duży, ale nie aż tak, żeby w ciągu godziny nie znaleźć tam Alvina.Ta-Kumsaw spojrzał na Bajarza pogardliwie.Starzec przemówił z mniejszą pewnością:- To znaczy, że musisz pójść tą samą ścieżką, żeby dojść w to samo miejsce?- Skąd mogę wiedzieć? - odpowiedział Ta-Kumsaw.- Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś wszedł na Kopiec, a ktoś inny ruszył za nim tą samą ścieżką [ Pobierz całość w formacie PDF ]