[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie poredził: z pustegonie naleje.- Kto nie ma grosza, nie umacza nosa.Biednemu zawdy wiater w oczy!.Ale i wyrzekania a biadolenia też nic nie pomogły.A jakby na dobitkę; upały szły coraz większe.Maj dopiero się miał kukońcowi, aprzypiekało kieby w lipcu.Dnie wstawały ciche i duszne, słońce od samegowschodu wynosiło się rozpalone na czyste niebo i tak przypiekało, że już powyżniach i na piaskach jarzyny mdlały pożółkłe, trawy do cna wypalało pougorach, strugi wysychały, ziemniaki zaś, choć zrazu niezgorzej ruszyły,ledwieokrywały ziemię chudymi łęcinami.Oziminy jeno nie ucierpiały wiela,wykłoszone,pięknie wyrosłe, szły jeszczek galantoj w górę, jaże chałupy się skryły ijakbydo ziemi przycupnęły, dachami jeno widne nad tym borem kłosistym.Noce też były duszne i tak nagrzane, że już po sadach sypiali, gdyż trudnobyłow chałupach wytrzymać.Zaś przez te gorąca, przez kłopoty i żałoście, przez Płoszkowe judzenie nawójta, przez przednówek cięższy latoś nizli po inne roki, dość, że w Lipcachnastał czas dziwnie swarliwy i niespokojny.Chodzili rozdygotani w sobie upatrując jeno, kogo by żgnąć tym bolącymsłowemalbo i za orzydle chycić.Każden rad stawał przeciw drugiemu, że jakbypiekłozrobiło się we wsi.Co dnia bowiem już od świtania trzęsło się od kłótni awyzwisk, bo co dnia przychodziło coś nowego.A to Kobusowie się pobili,jażeksiądz musiał godzić i napominać, a to Balcerkowa z Gulbasem kudłów sobienastrzępili o prosiaka, któren marchew spyskał, to Płoszkowa pożarła się zesołtysem o przemienienie gąsiąt; to o dzieci szły kłótnie, to o szkodysomsiedzkie, to o bele co, bych się jeno przyczepiać a kłyznić, a wrzeszczećiwyzywać ze wszystkiej mocy - że jakby zaraza na wieś padła, tylepowstawałoswarów, bijatyk i procesów.Nawet Jambroży prześmiewał się przed obcymi:- Niezgorszy przednowek latoś dał mi Pan Jezus! Umarlaków nie ma, niktosię nielęgnie, nikto nie żeni, a mnie dzień w dzień ktosik gorzałkę stawia,honoruje, ana świadki prosi.%7łeby tak parę roków jeszcze się kłócili, a na nic by sięczłowiek rozpił.Juści, co się zle działo w Lipcach.Ale cheba co w chałupie Dominikowej działo się najgorzej.Szymek powrócił z drugimi, Jędrzych wyzdrowiał, bieda im nie doskwierałajakindziej, to powinno było iść wszystko po dawnemu.Bogać ta poszło, kiejchłopakiodmówiły matce posłuchu! Stawiali się hardo, kłócili ząb za ząb, bić się niepozwolili, a żadnych robót kobiecych, jak przódzi, ani tknęli.- Dziewkę se przyjmijcie albo i sami róbcie - powiedali twardo.Paczesiowa miała żelazne ręce i duszę nieustępliwą- jakże! tyle latwszystkimrządziła, tyle lat nikto nle śmiał się jej przeciwić ni w poprzek stawać.A tukto stawał? kto się przeciw niej ważył? - własne dzieci! - Jezus miłosierny - wołała w zapamiętaniu i złości, przy leda okazjichwytającza kij na synów, chciała ich przemóc i zmusić do posłuchu.Nie dali się,zacięlisię jak i matka i poszli na udry.To powstawały prawie co dnia takie wrzaskiagonitwy kole chałupy, jaże ludzie się zbiegali uspokajać.Nawet ksiądz, snadz przez nią podmówiony, wzywał ich do się, a do zgody iposłuszeństwa napominał.Wysłuchali cierpliwie, w ręce go ucałowali, a zanogi,jak przystało, z pokorą podjęli, ale się nie przemienili.- Nie dziecim, wiemy, co nama robić.Niech matka pierwsza ustąpi! -tłumaczylisię przed ludzmi.- Cała wieś się z nas prześmiewała.A Dominikowa jaże pożółkła ze złości a zmartwienia, bo w żaden sposóbzmóc sięnie dawali, a przy tym miasto w kościele przesiadywać i po kumach, jakprzódzi,musiała teraz robić kole gospodarstwa, Jagusię cięgiem przyzywała dopomocy.Alei córka nie szczędziła jej zgryzot i wstydu.Paczesiowa trzymała wójtowąstronę,nawet świarczyła przeciwko Kozłom, gdyż była przy bitce i opatrywaławójtów.Pietr też często wieczorami zaglądał do niej, niby to na poredy, a głównie,bychJagusię wywołać i prowadzić się z nią na ogrody.Na wsi się nic nie ukryje, dobrze wiedzą, z czego się kurzy i kaj, to izgorszenie z tych grzesznych jamorów rosło coraz barzej i dobrzy ludzie jużnieraz ostrzegali starą.Mogła to zapobiec, kiej Jagna mimo próśb i błagań robiła jakby na złość.Wolałabowiem grzech najcięższy i obmowy ludzkie nizli przesiadywanie w tejobmierzłejchałupie mężowej.Złe ją porwało i niesło, a nikto nie był mocenpowstrzymać:Hance to nawet szło na rękę i nawet często o tym rozpowiadała przedludzmi.- Niech się zabawia, póki wójtowi nie wzbronią tracić gromadzkie.Dyć jejniczego nie żałuje i zwozi z miasta, co ino może, we złoto by ją oprawił.Niechse używają i końca patrzą.Co mi tam do nich!Juści, mało to ją własnych zmartwień żarło! Nie żałowała pieniędzy laadwokata,a jeszcze nie wiada było, kiej się Antkowa sprawa odbędzie i co go czeka.Aontam chudziaczek schnął w kreminale i Bożego zmiłowania wyglądał.Wchałupie teżsię z wolna rozprzęgało.Mogła to dopilnować wszystkiego? Parobek sięrozzuchwalał coraz barzej, snadz przez kowala podmawiany, że tak robił,jak musię podobało, a nieraz, kiej do miasta pojechała, cały dzień się przewałęsałpowsi.Groziła mu potem, że niech jeno Antek powróci, a z nim się częstoporachuje.- Wróci! Jeszcze na to nie przyszło, bych zbójów puszczali! - odkrzykiwałzuchwale. Jaże cierpła z gniewu, bić by jeno ten pysk niepoczciwy, ale poredzi mu to?Jeszcze ją sponiewiera, a któż to się za nią upomni, kto wesprze? Trza byłowszystko znieść i w sobie schować na pózniej, do sposobnej pory, bojeszczepójdzie i wszystko na jej ręce spadnie; już i tak ledwie mogła wydolićrobocie.Zapadała przeto na zdrowiu coraz więcej.Jakże, i żelazo w końcu rdzaprzezre, ikamień jeno do czasu wytrzyma, a nie dopiero słaba kobieta!Któregoś dnia pod koniec maja ksiądz z organistą pojechali na odpust, zaśJambroży tak się spił z Niemcami, które często zaglądały do karczmy, że niebyłokomu przedzwonić na Anioł Pański ni kościoła otworzyć.Zebrali się przeto odprawiać nabożeństwo pod cmentarz, kaj pobok bramystojałamała kapliczka z figurą Matki Boskiej.Każdego maja przystrajały jądziewczyny wpapierowe wstęgi a korony wyzłacane i polnym kwieciem obrzucały, broniącodzupełnej ruiny, gdyż kapliczka była odwieczna, spękana i w gruz się sypiąca,żenawet ptaki już się w, niej nie gniezdziły, a jeno niekiej, w czas słótjesiennych, pastuch jaki schronienia szukał [ Pobierz całość w formacie PDF ]