[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie wpadali na siebie w popłochu, bardziej obawiając się siłynieczystej niż pilnujących ich Qumanów.Przerażeni jeńcy zatrzymali się na niewidzialnej granicy, tużprzy włóczniach wroga.Niczym krople deszczu, które zapowiadały ulewę, niewielka grupkaprzerażonych przekształciła się w powódz ludzi, gotowych uciekać od obecnego wśród nichniebezpieczeństwa.Nawet przyzwyczajone do wojny konie spłoszyły się z powodu tego nagłego poruszenia.WierzchowiecEkkeharda przysiadł na zadzie, cofając się ku koniowi Bulkezu.Nocna straż, która musiała przedewszystkim zapewnić bezpieczeństwo swemu wodzowi, ruszyła naprzód.Hanna dostrzegła swoją szansę.Pognała konia i galopem ruszyła w kierunku drzew.W tutejszym lesie trudno było się ukryć.Otoczyłyją bladawe pnie, a nagie gałęzie łopotały na wietrze.Słyszała śpiew skrzydeł i stukot kopyt.Goniono ją.Przywarłszy do końskiego karku, pognała wzdłuż sosen.Sforsowali płytki, rozdzielający się na trzyodnogi strumień i dopadli do gęstych krzaków jeżyn.Natychmiast w jej opończę wbiły się ich igły.Hanna wyszarpnęła odzienie, pogoniła konia i znalazła się twarzą w twarz z Bulkezu.Nawet w lesie, w porze, gdy zbliżał się zmierzch, było wystarczająco dużo światła, by zobaczyć wyrazjego twarzy.Zmiał się, jakżeby inaczej.Trzymał napięty łuk z przygotowaną strzałą.W takiej chwili,widząc wyraz jego twarzy, Hanna nie była pewna, czy może wierzyć, że Sorgatani uchroni ją odkrzywdy.Ciężko oddychając, ściągnęła lejce i spojrzała na Bulkezu z rezygnacją i zdegustowaniem.Podniósł łuk, wymierzył i wypuścił strzałę w kierunku kępy jeżyn, wykurzając stamtąd dwóchzbiegłych więzniów, mających nadzieję pozostać niezauważonymi.Hanna rozpoznała kilkunastoletniądziewczynkę i jej brata.Chłopiec bezgłośnie przełykał ślinę, starając się nie wpaść w histerię.Siostrachwyciła go za ramiona, mierząc wszystkich buntowniczym spojrzeniem.Bulkezu wzruszył ramionami, co spowodowało, że głowy przypięte do jego paska poruszyły się,uderzając o udo.Wymierzył drugą strzałę i skierował na chłopca.- Biegnij - powiedział miękko po wendarsku.Chłopiec potknął się.Bulkezu wymierzył w jego plecy.Hanna mocno kopnęła konia i pognała w stronędziecka, robiąc wszystko, by zepsuć plan Bulkezu.Ale strzała już leciała.Dziewczyna krzyknęła i popchnęła brata.Strzała utkwiła w pniu wiotkiej brzozy, ledwie o głowę odpędzącego co sił w nogach chłopca.Straż chciała ich dogonić, lecz Bulkezu wydał krótki rozkaz i jego żołnierze nie zrobili już nic, bydopaść uciekinierów.Na wargi Hanny spłynęły łzy ulgi.- Nie trafiłeś!Zaśmiał się tym swoim przeklętym śmiechem.Akając, Hanna wyjęła kolejną strzałę z jego kołczanu iobróciła ją w palcach.Wiatr poruszył skrzydłami Bulkezu.Doleciał do nich z obozu słaby zapachzgnilizny.- Zawsze trafiam.- Jego twarz pociemniała.- Jeśli znowu dostaną się w moje ręce, pożałują.- Kto mógłby cię pokonać, książę Bulkezu? - Hanna, zła na siebie, na los, na arogancję wodza, niezważała na swój sarkazm, choć wiedziała, że nie postępuje mądrze.- Wiedzma Ashioi.I ten złotousty mnich.- Tolerujesz obelgi ze strony Boso.Rozumiesz przecież każde słowo, które on wypowiada.- Boso jest głupcem.Pies byłby lepszym lordem.Bawi mnie czekanie na moment, w którym każę gozabić.Zacharias.On był mądrym człowiekiem.Prowadził ze mną wojnę na słowa.Powinienem zamiastpenisa obciąć mu język.Nie znałem go na tyle dobrze, by wiedzieć, co zraniłoby go bardziej.Mojastrzała chybiła celu.- Poprawił się w siodle i musnął ręką pióra gryfa, przytroczone do drewnianychskrzydeł.Na jego ręku pojawiła się krew, lecz szybko zniknęła.Z gałęzi drzew posypał się obłoczekśniegu, który stopniał w zetknięciu z mokrą, wiosenną ziemią.- Kiedy chcieli mnie upokorzyć, stałem sięmocniejszy.Jestem jedynym mężczyzną wśród plemion, który zabił dwa gryfy, a nie jednego.- Jegotwarz znamionowała powaga.- Nie nosiłeś tych skrzydeł, kiedy walczyłeś z księciem Bayanem i księżniczką Sapientią.- Chciałem, żeby Bayan wiedział, iż nawet bez skrzydeł mogę go pokonać, a także jego szlachetnieurodzonych sprzymierzeńców.- Nagle parsknął śmiechem i Hanna zaczęła się zastanawiać, czy coś munie utkwiło w gardle.Odcięte głowy podskakiwały na jego biodrze i patrzyły na Hannę oskarżycielsko.-Nigdy wcześniej nie zabiłem kobiety lorda w bitwie - powiedział wreszcie - więc pomyślałem, że byłobydobrze odesłać moich opiekunów i przypiąć nowego.- Jego śmiech przeszedł w chichot.Potarmosił rękąwłosy na jednej z głów.- Czy znasz ją?Hanna poczuła w gardle gorycz.Przez chwilę myślała, że zwymiotuje.Niewątpliwie głowa, choćpoczerniała i pomarszczona, wyglądała znajomo.Hanna wiedziała, kto zginął w tej bitwie.- Judith - wyszeptała.- Margrabini Olsatii i Austry.Podjechał jeden ze strażników z raportem.Bulkezu słuchał uważnie, mrużąc oczy.Zapomniał już ogłowie.Jego wyraz twarzy z wolna się zmieniał.Jedyną rzeczą gorszą od jego śmiechu były zmarszczki.Bulkezu skrzywił się, gdy nocny wiatr przyniósł z obozu cuchnący zapach.Hanna nie mogła złapać tchu.Nie mogła patrzeć na Bulkezu, nie teraz, gdy u jego paska wisiała głowa margrabiny Judith.Jeden ze strażników zapalił pochodnię.Na tyłach wojska zapłonęło ich wiele.Pośród nocy narastał krzyk.- Co się dzieje? - zapytała przerażona Hanna.Krzyki brzmiały tak, jakby Qumanowie rzucili się nabezbronnych jeńców i zaczęli ich zabijać.- Jak się zwie rzecz, która wkradła się w szeregi moich jeńców i którą musimy wyplenić, nim przejdziena moich żołnierzy? - dumał głośno Bulkezu, nieświadomie dotykając grotu strzały.Przechylił głowę najedną stronę, wsłuchując się w odległe odgłosy mordu.Na jego włosach widniał śnieg.Osypał się zdrzewa, pod którym stali [ Pobierz całość w formacie PDF ]