[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obaj zrobili znaczne postępy od czasu Studni Dumai.Tak to już było z mężczyznami; kobiety zdawały się urastać w siłę stopniowo, u mężczyzn odbywało się to nagłymi skokami.Flinn był silniejszy od Gedwyna i Rochaida, a Narishma niedaleko za nimi.Na razie nie było jak orzec, co przyniesie los.Żaden jednak nie był w stanie dorównać Randowi.W każdym razie jeszcze nie teraz.Nie wiadomo, co przyniesie czas.W każdym razie trwoga nie była najlepszym doradcą.- Na to wychodzi, że dobrześmy zrobili, jadąc za tobą, Lordzie Smoku.- W udawanej trosce Gedwyna słyszało się ledwie uchwytny ślad drwiny.- Czyżbyś tego ranka uskarżał się na dolegliwości żołądkowe?Rand tylko potrząsnął głową.Nie potrafił oderwać oczu od twarzy Padrosa.Dlaczego? Bo podbił Illian? Bo chodziło o lojalność wobec „lorda Brenda”?Rochaid zakrzyknął głośno, po czym wyrwał skórzany mieszek z kieszeni kaftana Padrosa i opróżnił go.Na kamienisty grunt posypały się błyszczące złote monety, odbijając się i pobrzękując.- Trzydzieści koron - warknął.- Korony z Tar Valon.Nie ma wątpliwości, kto go opłacił.- Pochwycił jedną z monet i cisnął ją w stronę Randa, ale Rand nie miał zamiaru jej złapać, więc tylko odbiła się od jego ramienia.- Pieniądza z Tar Valon wszędzie pełno - zauważył spokojnie Bashere.- Połowa ludzi w tej dolinie ma po kilka monet w kieszeniach.Ja też.- Gedwyn i Rochaid obrócili się w jego stronę.Bashere uśmiechnął się chyba pod sumiastymi wąsami, w każdym razie pokazał zęby, ale kilku Saldaean poruszyło się niespokojnie w siodłach i obmacało swe sakiewki.Nieco wyżej, w miejscu, gdzie odcinek przełęczy między stromymi zboczami stawał się nieco łagodniejszy, świetlna kreska obróciła się i przekształciła w bramę, z której wybiegł jakiś Shienaranin w prostym czarnym kaftanie, z włosami zebranymi w kitę na czubku głowy, i wlókł za sobą konia.Na to wyglądało, że zostali znalezieni pierwsi Seanchanie, i to wcale nie tak daleko, skoro ten człowiek wrócił tak szybko.- Czas ruszać - powiedział Rand do Bashere, który przytaknął, ale poza tym nie wykonał najmniejszego ruchu.Zamiast tego przyglądał się dwóm Asha’manom stojącym obok Padrosa.Obaj go ignorowali.- Co z nim zrobimy? - spytał Gedwyn, wskazując trupa.- Powinniśmy przynajmniej odesłać go z powrotem tym wiedźmom.- Zostawcie go tutaj - odparł Rand.„Jesteś gotów zabić go już teraz?” - zapytał Lews Therin.Bynajmniej nie zabrzmiało to jak głos człowieka obłąkanego.„Jeszcze nie” - pomyślał Rand.- „Ale już niebawem”.Wbił obcasy w boki Tai’daishara i pogalopował z powrotem do miejsca, gdzie stała jego armia.Dashiva i Flinn podążyli tuż za nim, ich śladem z kolei Bashere i stu Saldaean.Rozglądali się we wszystkie strony, jakby się spodziewali kolejnego zamachu na jego życie.Na wschodzie, nad szczytami formowały się czarne.chmury, zapowiadające kolejne cemaros.Już niebawem.Obozowisko na szczycie wzgórza rozbito według przemyślanego planu, nieopodal krętego strumienia, z którego mogli czerpać wodę, w miejscu, skąd rozciągał się widok na górską łąkę.Assid Bakuun nie był jednak zadowolony z tego obozu.Przez trzydzieści lat służby w Wiecznie Zwycięskiej Armii organizował setki obozów, więc byłoby to tak, jakby czuł dumę z tego, że udało mu się przejść przez pokój i nie przewrócić po drodze.Nie czuł też dumy z siebie.Trzydzieści lat służby dla Imperatorowej, oby żyła wiecznie, a pomijając sporadyczne rebelie jakichś obłąkanych parweniuszy, większość tychże lat spędził na przygotowaniach do tego, co działo się teraz.Od dwóch pokoleń budowano wielkie statki wyłącznie w celu Powrotu, Wiecznie Zwycięska Armia szkoliła się i przygotowywała.Bakuun z pewnością poczuł dumę, kiedy się dowiedział, że ma być jednym ze Zwiastunów.Z pewnością można mu było wybaczyć marzenia o tym, jak przejmuje na własność ziemie ukradzione prawowitym spadkobiercom Artura Hawkwinga, a nawet szalone marzenia o tym, jak dokonuje dzieła Konsolidacji jeszcze przed przybyciem Corenne.Ostatecznie okazało się, że marzenie wcale nie było takie szalone, niemniej obleka się w ciało w zupełnie innych okolicznościach, niźli sobie wyobrażał.Na zboczu jednego ze wzgórz pojawił się patrol złożony z pięćdziesięciu taraboniańskich lansjerów, odzianych w solidne napierśniki pomalowane w czerwono-zielone paski i cienkie woale kolcze skrywające sumiaste wąsy.Potrafili jeździć konno i walczyli też dobrze, pod warunkiem jednak, że mieli kompetentnych dowódców.Żołnierze ponad dziesięciokrotnie liczniejszego od przybyłego oddziału już krzątali się pośród ognisk albo zajmowali się wiązaniem koni do palików; trzy patrole jeszcze nie wróciły z terenu.Bakuunowi nigdy przedtem nie przyszło nawet do głowy, że będzie kiedyś dowodził potomkami złodziei, którzy na dodatek ani trochę się nie będą tego wstydzili; potrafili spokojnie patrzeć mu prosto w oczy.Gdy zaczął go mijać szereg koni o ubłoconych pęcinach, dowódca patrolu skłonił się nisko, ale inni nie przestali rozmawiać tymi swoimi osobliwymi akcentami.Mówili zbyt prędko, by Bakuun cokolwiek rozumiał, jeśli nie wsłuchiwał się uważnie.Na dyscyplinę też mieli osobliwe poglądy.Bakuun pokręcił głową i podszedł do wielkiego namiotu sul’dam.Większego od jego namiotu, z konieczności.Obok wejścia siedziały na zydlach cztery sul’dam ubrane w granatowe suknie ozdobione błyskawicami i rozkoszowały się słońcem, które nagle zaświeciło w przerwie między jedną burzą a drugą.Rzadkość ostatnimi czasy.U ich stóp siedziała odziana na szaro damane, przy czym Nerith była zajęta zaplataniem jej jasnych włosów.Rozmawiały z nią i wszystkie też śmiały się z czegoś cicho.Bransoleta przymocowana do drugiego końca srebrzystej a’dam walała się na ziemi.Bakuun chrząknął kwaśno.W domu miał ulubionego wilczura i nawet przemawiał do niego czasami, ale nigdy nie oczekiwał, że Nip podejmie próbę rozmowy!- Czy ona jest zdrowa? - spytał Nerith, nie po raz pierwszy zresztą.Nawet nie po raz dziesiąty.- Czy wszystko z nią w porządku? - Damane spuściła wzrok i umilkła.- Czuje się całkiem nieźle, kapitanie Bakuun.- Obdarzona kanciastą twarzą Nerith wypowiedziała to z należytym szacunkiem.A jednak w trakcie mówienia uspokajająco głaskała damane po głowie.- Niedyspozycja już jej przeszła.To była zresztą jakaś drobnostka.Żaden powód do zmartwień [ Pobierz całość w formacie PDF ]