RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mamo! Jezu! Co ty, do.Szarpnęła go za przemoczone ubranie i nagle zorientował się, że jest bez koszuli.Próbował walczyć, ale nie miał siły.Ona była szalona.I nie mógł się niczego uchwycić.- Mamo! Przestań! Aj, to boli.Teraz trzymała go za nogi.Kiedy poczuł, jak spodnie ześlizgują mu się z tyłka, zaczął kopać i szamotać się ze zdwojoną siłą, ale daremnie.Mógł albo współpracować, albo utonąć.Nowa para rąk pojawiła się nie wiadomo skąd i schwyciła go pod pachami.To był ojciec w swoich normalnych ciuchach, ale z maską tlenową na twarzy.- Nie ruszaj się! - wrzeszczał, lecz maska tłumiła jego głos.- Musimy ci zdjąć ubranie! Jesteś skażony.Przy tym układzie sił nie miał dużego wyboru: musiał współpracować.Ostatnie, ostre szarpnięcie pozbawiło go spodni, prawie wyrywając nogi z bioder, W końcu walka ustała i Travis uświadomił sobie z przerażeniem, że zdjęli mu całe ubranie.Był nagi!Wyszedł na brzeg, zakrywając wstydliwe miejsce.- Odejdź od tych ubrań! - rozkazał ojciec.Usiłował równocześnie po­zbyć się pojemnika z tlenem.- Ale tato, tam jest jakiś gliniarz.Odgłos strzału zagłuszył jego słowa.33Sherman był za stary na takie rzeczy.Łażenie po lesie i tropienie przestępców - to nie dla niego.Co on sobie wyobrażał? Gdyby miał trochę oleju w głowie, zaczekałby na posiłki, które już pewnie były w drodze.Nan na pewno nie traciła czasu i natychmiast skontaktowała się z chłopakami ze stanowej.Dlaczego więc brnął dalej? Kolejne cholernie dobre pytanie.Może czekająca go chwała? To było jego miasteczko, a jeże­li naprawdę miał przed sobą Donovanów, jak się domyślał, mógł im wresz­cie odpłacić - ukarać tych skurczybyków za to, że wyssali życie z tego miej­sca.Z jego domu.Serce trzepotało mu jak motyl, w miarę jak każdy krok zbliżał go coraz bardziej do śmierci - jeśli nie z rąk tych morderców, to z własnego kaprysu, bo przecież wdychał te nieznane świństwa unoszące się w powietrzu.Usły­szał jakiś hałas, gdzieś z przodu.Tym razem to człowiek! Serce załomotało mu w piersiach jeszcze silniej.Po co ktoś miałby.Tym razem do jego uszu doleciał wrzask.Jakieś dziecko w opałach.Sherman przyspieszył kroku - czegoś takiego nie robił już od długiego cza­su - i przebiegł przez ostatnią drogę oddzielającą go od cuchnącego, wy­marłego obszaru strefy skażonej.Umiarkowany trucht był największą pręd­kością, jaką udało mu się rozwinąć, a dyndający za pasem radiotelefon dodatkowo go spowolniał.Postanowił wspiąć się na ostatni kopiec, zamiast go obchodzić.Miał nadzieję, że pozycja na górze zapewni mu element zaskoczenia.Włożył dużo wysiłku we wspinaczkę po stromym zboczu, wciągając się lewą ręką i trzymając rewolwer w prawej.Z trudem dotarł do miejsca nad olbrzymimi drzwiami, gdzie zbocze lekko złagodniało, pozwalając mu dotrzeć do celu głównie na nogach.Widok zaparł mu dech w piersiach.Świat zmienił się raptownie - miej­sce niepodobne do żadnego innego w Arkansas, niemalże jednobarwne, jak na starych, pożółkłych fotografiach.- Święta Maryjo! - wymamrotał do siebie.Usłyszał kolejne krzyki małe­go dziecka; tym razem dochodziły z lewej strony.Odwrócił się i podążył w tym kierunku, czując ulgę, że może oderwać wzrok od wymarłego pustkowia, gdy jakiś ruch w wejściu do magazynu sparaliżował go całkowicie.Zobaczył po­stać ubraną w jeden z tych zielonych kombinezonów, które były mu tak do­brze znane dzięki obsesji mediów."Astronauta" przekroczył próg, niosąc przed sobą plastikowy worek - bardzo uważnie, jakby w środku znajdowało się coś niezwykle kruchego - i wszedł ostrożnie, ale zdecydowanie na wymarły te­ren.Po kilku krokach położył worek na ziemi.Następnie podniósł z trawy kolejny worek na zwłoki - tym razem fluorescencyjny, w kolorze pomarańczo­wym, kontrastującym silnie z oliwkową barwą pierwszego - i zaczął go otwie­rać.Umieścił zielony worek wewnątrz pomarańczowego i zasunął ekspres.Shermanowi zaczęło się kręcić w głowie na widok tych niewiarygod­nych rzeczy.Kiedy astronauta wstał i ruszył z powrotem do magazynu, po­licjant zrozumiał, że najwyższy czas zacząć działać.Wychylił się zza krza­ków porastających wierzchołek wzniesienia i przyjął pozycję strzelecką.- Policja! - wrzasnął.- Nie ruszać się!Postać w kombinezonie nawet nie zwolniła kroku.Cholera.On mnie nie słyszy.Spróbował ponownie:- Policja! Nie ruszać się!Brak odzewu.Astronauta najzwyczajniej kontynuował swoją tajemni­czą misję.Sherman nie miał wyboru.Wycelował i pociągnął za spust.Pięć minut wcześniej Nick zdał sobie sprawę, że jest sam w magazynie.W jednej chwili przyglądali się w trójkę znalezionym kościom, a w następ­nej Jake i Carolyn upuścili latarki i zniknęli.Domyślił się, że jedno z nich miało jakiś problem i wyszli, żeby wspólnie go rozwiązać.Czuł się trochę poirytowany - było nie było, to ich tyłki wyciągał z opałów - lecz druga część jego umysłu, całkowicie pochłonięta wykonywanym zadaniem, sku­piła się na tym, co do niej należało.Zdumiał go mały rozmiar kości, które chował do zielonego worka.Co za szaleniec mógł zabić takie małe dziecko, a następnie wywołać całe to spustoszenie, aby wszystko zatuszować? Jeden fragment szczególnie przy­kuł jego uwagę i przez chwilę nie był pewien, czy to w ogóle jest kość.Przyglądał mu się uważnie, po czym wrzucił do worka wraz z innymi.Le­piej teraz wziąć, niż potem pluć sobie w brodę.Miał wielką nadzieję, że teoria Jake'a się sprawdzi - to znaczy, że zi­dentyfikowanie tych szczątków umożliwi im sprowadzenie przed oblicze wymiaru sprawiedliwości prawdziwych sprawców tego nieszczęścia.Po­twór, który tego dokonał, w pełni zasługiwał na surową karę.Gdy zebrał już wszystkie kości, wymacał w ciemnościach zamek bły­skawiczny i zasunął go do końca.Niosąc lekki jak piórko pakunek w stronę wyjścia, poczuł łzy w oczach, a w momencie gdy przekraczał szczątki jed­nego z kolegów, uświadomił sobie, że jeszcze minuta i przestanie wierzyć, że dobrze zrobili, wchodząc ponownie do tego magazynu.Drugi worek leżący w trawie na zewnątrz stanowił dodatek, jaki Nick osobiście wniósł do planu.Przewidział zagrożenie związane z pyłem we­wnątrz magazynu i bardzo wysoki poziom skażenia ciał.Wkładając worek do drugiego worka, w dużym stopniu zredukuje niebezpieczeństwo.Kiedy jakiś lekarz otworzy ten pakunek, będzie musiał zachować te same środki ostrożności, co w przypadku postępowania z ofiarą infekcji wirusowej.Widok wymarłej roślinności przeraził Nicka.Łudził się, że minęło dość czasu, aby matka natura załagodziła, przynajmniej w pewnym stopniu, skutki katastrofy.Było jednak kilka budzących nadzieję oznak.Na przykład nie zauważył martwych zwierząt.Gdyby pył w dalszym ciągu zabijał, to żadne stworzenie nie uszłoby stąd z życiem.Tymczasem kiedy przywdziewał ochronny strój, zauważył kilka biegających po drzewach wiewiórek, zajętych przygotowaniami do nadchodzącej zimy.Kiedy ponownie zbliżył się do drzwi, wydało mu się, że słyszy jakiś dźwięk.Jakby krzyk? Powiódł wzrokiem po horyzoncie i uznał, że nie ma się czym przejmować.Prawdopodobnie to Jake i Carolyn.Kiedy jednak kawał betonu eksplodował z framugi drzwi, a on przez gumę kombinezonu poczuł wstrząs wystrzału, mimowolnie uskoczył w bok i przypadł do ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl