RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Gwiazdolotzrobi to, co mu każę. I mamy nie tylko ten pistolet  dorzucił Max.Cat stanęła w drzwiach.Wymieniły spojrzenia z Marygay. Znalezliśmy trochę środków do rozpraszania tłumu.Granaty z gazem łzawiącymi pętacze. Pewnie właśnie tego spróbują użyć przeciwko nam w Centrusie  zauważyłem. Równie dobrze możemy odpowiedzieć im tym samym. Maska bardziej się wam przyda  powiedział szeryf. Co? Maska przeciwgazowa.Znajduje się w prawej górnej szufladzie mojego biurka. Wzruszył ramionami. Jestem skłonny do współpracy. Nie mogliśmy jej otworzyć  powiedziała Cat. Zamek dotykowy?Skinął głową. Tam znajdziecie też amunicję do pistoletu. Pokazał nam kciuk. Możecieprzynieść tu biurko, albo mnie rozwiązać. To podstęp  rzekł Max. Instalacja pewnie wysyła sygnał alarmowy. Róbcie jak chcecie  powiedział Człowiek. Dlaczego miałbyś nam pomagać?  zapytała Marygay. Po pierwsze, jestem po waszej stronie.Znam was, od kiedy byłem małym chłop-cem i wiem, ile to dla was znaczy. Spojrzał na Maxa. Ponadto macie broń.Przy-najmniej jeden z was mógłby jej użyć.Max wyjął duży nóż sprężynowy i z trzaskiem zwolnił ostrze. Mógłbym odciąć ci kciuk. Dotknął nożem taśmy izolacyjnej, która pękła z trza-skiem. Teraz powoli.W szufladzie była amunicja i maska przeciwgazowa, a także kajdanki na ręce i nogi.Założyliśmy je szeryfowi. Latacz już jest!  zawołał od drzwi Po. Z kierowcą?  odkrzyknęła Marygay.Po odparł, że nie, ma włączone światełko autopilota.69  Pojedziesz z nami.Jako zakładnik. Jeśli zamkniecie mnie w celi, nie będę wam przeszkadzał.Wolałbym tu zostać.Max złapał go za ramię. A my wolimy cię zabrać. Zaczekaj  powiedziałem. Myślisz, że chcą nas zabić. Jak tylko zobaczą, że jesteście uzbrojeni.Moja obecność nie wpłynie na ich decy-zję. To jeden z powodów tego, że tak was kochamy  mruknęła Marygay. Ta wa-sza troska o innych. Nie tylko Człowiek podejmie tę decyzję  oświadczył  i nie w Centrusie.Tau-rańczycy nie potrafiliby tego pojąć, gdybyśmy postąpili inaczej. Pozwalają im wpływać na działania policji? Nie, ale kiedy chodzi o gwiazdolot, nie jest to zwyczajne przestępstwo.Wszystkiesprawy związane z kosmosem dotyczą również Taurańczyków. Tym bardziej powinniśmy mieć zakładnika  zauważył Max. Wiesz co mówisz?  zapytał szeryf. I kto teraz nisko ceni cudze życie? Tylko twoje  oznajmił Max i popchnął go w kierunku drzwi. Zaczekajcie  powiedziałem. Dopóki nie dowiedzą się, co robimy, Taurańczy-cy nie będą w to zamieszani? Tylko ludzie i Człowiek  odparł. Jednak szybko zrozumieją, co się stało,i skontaktują się z Taurańczykami. Tak. Wskazałem na drzwi. Wyprowadz go i zamknij.Musimy się naradzić.Max wrócił po minucie. Może czas zaryzykować  oświadczyłem. Latacz ma pojechać główną ulicądo kosmoportu.Kiedy wy wszyscy będziecie tam jechać, ja mógłbym spróbować do-stać się do muzeum.Gdyby ktoś chciał sprawdzić, to razem z szeryfem będzie was sie-demnaścioro.W ten sposób zyskamy trochę czasu.Potem unieruchomicie latacz, żebytu nie wrócił. Wtedy nie będziesz mógł skorzystać z jego zapasów energii.Uwzględniliśmy taką możliwość na wypadek, gdyby pancerz miał za mało energii. Owszem, będzie mógł  wtrącił z przekonaniem Max. Odjedziemy klik lubwięcej od kosmoportu, przełączymy latacz na ręczne sterowanie i skierujemy na dół.Minie pięć, a może siedem minut zanim zleci na dół.Potem jeszcze minutę lub dwie, za-nim zacznie mieć kłopoty.Wtedy odwrócimy latacz i podstawimy go Williamowi. Z policją na ogonie  dodała Marygay. Może tak, a może nie  powiedziałem. Zatrzymajcie broń, na wszelki wypa-dek, ale do licha z tym.Tutaj nie mają takiej policji jak na Ziemi. Zapewne na tej no-wej Ziemi też jej nie ma. Tylko nie uzbrojeni policjanci z drogówki.70  Nie chcesz wziąć broni?  zapytał Max. Nie.Popatrzcie  ten gaz łzawiący to istny dar losu.Wezmę maskę gazową i łom.W kilka minut będę miał na sobie pancerz.Spotkamy się na drodze do kosmoportu.Marygay skinęła głową. To może się udać.A jeśli nie, to przynajmniej nie użyjesz śmiercionośnej broniprzeciwko strażnikom.Zdołałem upchnąć granaty gazowe i maskę do walizeczki szeryfa.Trudno było scho-wać łom, ale zdołałem wepchnąć go do nogawki spodni aż do kolana, a pasek przytrzy-mywał go na miejscu, tak że górną część skrywał płaszcz.Wszyscy wsiedliśmy do latacza i wystartowaliśmy, wznosząc się na około sto me-trów.Padał gęsty śnieg i nie było widać ziemi.Mieliśmy nadzieję, że w Centrusie jest taksamo.To spowolni pościg, ale nie nas, jeśli nie zerwie się silniejszy wiatr.Prom bez pro-blemu wystartuje w śnieżycy, jednak nie przy silnym wietrze.Minęła niespokojna godzina.Szeryf nie był jedynym zakładnikiem: prawdę mówiąc,los nas wszystkich zależał od całego szeregu trudnych do przewidzenia zdarzeń.Lecie-liśmy na spotkanie niebezpieczeństwa, które jednak było kaszką z mlekiem w porówna-niu z tym, jakie groziło człowiekowi na polu walki.Wolałem nie myśleć, jak dawno to było.Miałem nadzieję, że strażnicy muzeum toniedoświadczeni chłopcy i dziewczęta z miasta  mole książkowe, którym obce sąwszelkie akty przemocy.A może spotkam tam tylko paru staruszków.Dzięki mnie,będą mieli o czym opowiadać wnukom. Byłem tam, kiedy ci szaleni weterani porwa-li gwiazdolot.A może:  Pewnego dnia wpadł tam ten wariat z gazem łzawiącym.Za-strzeliłem go.Jednak nikt z nas nie przypominał sobie, żeby strażnicy muzeum byli uzbrojeni,a przecież z pewnością zapamiętalibyśmy ten fakt.Może po prostu mieli broń ukrytą.W każdym razie nie powinienem się tym teraz przejmować.Marygay trzymała kciuk w pobliżu przycisku ręcznego sterowania, ale okazało się tozbyteczne.Latacz zatrzymał się na skrzyżowaniu, kwartał przed biblioteką.Pocałowa-łem Marygay i wysiadłem.Znieg sypał powoli i równo  dobrze dla promu i być może dla mnie, ponieważopózni przybycie pomocy wezwanej przez ochronę z muzeum.Przeszedłem międzywolno posuwającymi się pojazdami, budząc przelotne zainteresowanie z powodu mo-jego utykania.Aom ześlizgnął się poniżej kolana.Zdałem sobie sprawę z tego, że muzeum może być zamknięte, co bardzo by mi od-powiadało.Włamałbym się i chociaż na pewno włączyłby się alarm, miałbym do czy-nienia z policją, a nie tłumem postronnych osób.Nie dopisało mi szczęście.Gdy zbliżałem się do muzeum, właśnie ktoś je opuszczał,wychodząc tyłem i trzymając szeroką nakrytą tacę, zapewne ze śniadaniem.71 Przeszedłem przez grube drewniane drzwi i rzeczywiście, strażniczka jadła ciastko,które wzięła ze sterty innych, leżących na talerzu.Człowiek rodzaju żeńskiego, zaled-wie dwudziestoparoletni.Powiedziała do mnie coś w ich języku, mamrocząc z pełnymiustami.Pomyślałem, że pewnie mówi mi dzień dobry i zachęca do pozostawienia płasz-cza oraz walizeczki.Miała szeroki podbródek, jak oni wszyscy  dobry cel do uderzenia pięścią.Gdybyzajrzała do walizeczki, uderzyłbym ją podbródkowym, który powinien ogłuszyć ją naminutę i oszołomić na jeszcze jedną.Nie musiałem tego robić.Zapytała mnie, co mam w walizce, a ja powiedziałem po-wolną angielszczyzną: Nie wiem.Jestem z Paxton i mam dostarczyć to Człowiekowi, który jest kierow-nikiem wystawy broni. Och, to nie Człowiek, ale jeden z was.Jacob Kellman.Przyszedł dwie lub trzy mi-nuty temu.Może pan zanieść to prosto do niego, część A4.Budyneczek miał tylko dwie kondygnacje, po cztery sale na każdej.Drzwi do części A4 były zamknięte.Otworzyłem je [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl