[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiałem kucharkę czymś zadowolić, jeśli miałem na nią w przyszłości liczyć w kwestii dworskich plotek.Pokiwała mądrze głową, a ja znowu mrugnąłem.Skończyła nacierać dziczyznę.- Hej tam, Dodo, zabierz to nad duże palenisko.Powieś na najwyższym haku, żeby się upiekło, a nie spaliło.No już, już.Kobiałka, gdzie to mleko, które miałaś przynieść?Podwędziłem trochę chleba, kilka jabłek i poszedłem do siebie.Niewyszukany był to posiłek, ale upragniony przez człowieka tak głodnego jak ja.Poszedłem prosto do swojej komnaty, umyłem się, zjadłem, wreszcie się położyłem.Mógłbym spróbować szczęścia i zajrzeć do komnat królewskich, ale chciałem wypocząć przed ucztą.Mógłbym pójść do Ketriken, powiedzieć jej, żeby jeszcze nie opłakiwała męża.Jednak małą miałem szansę spokojnie zamienić z nią słowo.A jeśli się myliłem? Postanowiłem milczeć, dopóki nie udowodnię, że książę Szczery żyje.Jakiś czas później obudziło mnie pukanie.Przez moment leżałem nieruchomo, niezupełnie pewien, czy w ogóle cokolwiek słyszałem, wreszcie się podniosłem, odsunąłem rygle i uchyliłem drzwi.Przed progiem stał błazen.Sam nie wiem, co mnie bardziej zdumiało: fakt, że zastukał, a nie odsunął sobie rygli, jak to miał w zwyczaju, czy też jego ubiór.Stałem i wlepiałem w niego wzrok bez słowa.Skłonił się pretensjonalnie, przepchnął się obok mnie do komnaty, zamknął drzwi.Zasunął dwa rygle, a następnie wystąpił na środek i rozłożył ramiona.Obrócił się wolno, bym mógł go podziwiać do woli.- I cóż?- Wyglądasz zupełnie jak nie ty - rzekłem szczerze.- Nie tego się po mnie oczekuje.- Obciągnął kaftan, a następnie rozpostarł szerokie rękawy, zwracając moją uwagę na zdobne hafty oraz na cięcia, które odsłaniały kosztowną tkaninę węższych rękawów pod spodem.Potrząsnął kapeluszem z piórami, włożył go na głowę, na bezbarwne włosy.Strój mienił się kalejdoskopem barw od najgłębszego indygo po najbledszy lazur, a wieńczyła go biała twarz błazna, podobna do obranego jajka.- Trefnisie wyszły z mody - oznajmił.Pojąłem.- Książę Władczy cię tak ubrał - odezwałem się słabo.- Niezupełnie.Oczywiście wybrał mi strój, ale ubrałem się sam.Jeśli trefnisie nie są już w modzie, strach pomyśleć, jak nisko plasuje się trefniś pokojowiec.- Co z królem Roztropnym? Czy on też nie jest już w modzie?- zapytałem cierpko.- Nie w modzie jest troszczyć się wyłącznie o króla Roztropnego.- Wyciął hołubca, potem stanął sztywno, godny nowego stroju.- Mam siedzieć dziś wieczór przy stole księcia.Mam tryskać radością i humorem.Jak sądzisz, dam sobie radę?- Lepiej niż ja - rzekłem skrzywiony.- Nic cię nie obchodzi, że książę Szczery nie żyje?- Nic cię nie obchodzą kwiaty rozkwitające w zimowym cieple letniego słońca?- Błaźnie, to bzdura.- Jedno i drugie jednako prawdziwe.Możesz mi wierzyć.- Karzeł umilkł nagle.- Przyszedłem cię prosić o przysługę, jeśli potrafisz w to uwierzyć.- Wierzę równie w pierwsze i w drugie.O co chodzi?- Nie zabijaj mojego pana dla zaspokojenia ambicji twojego.Spojrzałem na niego przerażony.- Nigdy nie podniósłbym ręki na króla! Jak śmiesz w ogóle wspominać o czymś podobnym!- Och, na wiele się ośmielam ostatnimi czasy.- Założył ręce za plecami i zaczął się przechadzać wokół komnaty.Przerażał mnie w tym tak obcym mu ubraniu i dziwnej dla niego pozie.Jakby był zupełnie mi nie znany.- A gdyby monarcha zabił twoją matkę, również nie podniósłbyś ręki?Zakiełkowało we mnie straszliwe przeczucie.- Co próbujesz mi powiedzieć? - wyszeptałem.Trefniś, słysząc ból w moim głosie, zawirował, zatrzepotał rękoma.- Nie, nie! Źle mnie zrozumiałeś! - Wykrzyknął tak żarliwie, iż przez chwilę znów ujrzałem w nim dawnego przyjaciela.- Ale gdybyś tak - podjął cicho, konspiracyjnym szeptem - gdybyś uwierzył, że król zabił twoją matkę, twoją ukochaną, uwielbianą, miłującą matkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]