[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiedziałem o tym, że cze-kałaś tylko sposobności, aby paść w ramiona pierwszemu z brzegu.Akurat tym pierwszym zbrzegu był król.Bogaty łup, moja pani! Miałaś szczęście, kochanko królewska! zakończył iukłonił się z przesadną uniżonością.Po tych słowach na sali wybuchła burza zmieszanych głosów i okrzyków.Pijany wściekłością Franciszek I skinął na straż przyboczną. Brać go! wrzasnął. Oddaję go wam! Bij, zabij to wściekłe zwierzę! Poszarpać go wkawałki! Bij, zabij!Hiletka, pełna niemej rozpaczy, upadła tam, gdzie stała, jak martwa.Tłum dworzan rzucił się w stronę Manfreda z obnażonymi szpadami w ręku, wołając: Biada mu! Bij, zabij! Precz, katowskie pachołki, lokaje króla i królewskich nałożnic! zawołał nieustraszenieManfred.W powietrzu błysnęła jego obnażona szpada, zataczając młyńca nad głowami zgromadzo-nych.Skoczył w róg sali, zdecydowany drogo sprzedać swe życie.52ROZDZIAA XIVMANFREDW chwili gdy prefekt zatrzasnął przed Manfredem żelazne drzwi kostnicy, młodzieniecrzekł sam do siebie: Jestem zgubiony.W ślad za tym pomyślał: Czeka mnie okropna agonia, której wyobraznia ludzka nie-zdolna jest ogarnąć.Powolna śmierć głodowa i męki pragnienia.a dokoła te trupy.%7ływyczłowiek pogrzebany wraz z trupami skazańców.Nie! Lepiej skończyć z tym od razu! Niechcę umierać powolną śmiercią.Wolę odebrać sobie życie!Zaczął rozmyślać nad sposobami skrócenia zgotowanych mu mąk.Sposób był bardzo pro-sty: miał przecież ostry sztylet, a ręka nie zadrży mu na pewno. Cały tydzień, panie de Monclar, to za długo albo za krótko zaczął znowu mówić dosiebie. Zpieszy mi się.Mam spędzić tydzień sam na sam z panią śmiercią? Fe! Obrzydliwato towarzyszka.Do widzenia! A jednak będę wolny, pomimo twej woli, mości prefekcie!Wyjdę z życia, oto jedyny sposób opuszczenia tego miłego lokalu.Wyjął z pochwy swój sztylet i końcem palca dotknął ostrza, aby się przekonać, czy nie jestprzytępione.Podniósł rękę.W tej decydującej chwili poczuł nagle żal za życiem.Głębokie westchnie-nie podniosło jego pierś, a w oczach pojawiły się łzy. Biedny włóczęgo! szepnął. Przykro jest umierać w tak młodym wieku, wtedy gdy masię tak wielką chęć do życia.Niestety! A przecież nie uczyniłem nikomu nic złego.Przeciw-nie, starałem się zawsze być ludziom pożyteczny, bronić słabych.A jednak muszę umrzeć!Z sercem przepełnionym wspomnieniem o niej.Tego uczucia tak mi żal, jak niczego na świe-cie.Ale cóż! %7łegnaj, życie, żegnaj, Hiletko!Po wygłoszeniu tej mowy pogrzebowej podniósł ramię chcąc zadać sobie śmiertelny cios.W tej chwili spojrzał też odruchowo w górę.I to, co zobaczył, zmieniło jego decyzję.Stałdłuższą chwilę wpatrzony w sklepienie kostnicy.Szubienica na Montfaucon była w bardzo złym stanie.Nie wykonywano już tam prawieegzekucji, gdyż położona była za daleko od miasta i że katowi nie opłacało się odwozić ska-zańców aż tutaj po to tylko, aby zarzucić im stryczek na szyję.Paryż miał dostatecznie dużoplaców mogących zastąpić Montfaucon.Na wielu rogach ulic wznosiły się albo szafot, alboszubienica.Było to bardzo budujące widowisko dla tłumu, dające mu wyrazne świadectwopotęgi władzy królewskiej.A więc szubienica na Montfaucon, opuszczona już od dawna, rozpadała się w gruzy.Tosamo działo się z jej podmurowaniem, w którym znajdowała się kostnica.Murowany lochrozsypywał się również.Promień światła ujrzany przez Manfreda wdzierał się przez szczelinęw popękanym murze, był to promień księżyca. Do diabła! Na brzuch poczciwego króla Franciszka, który ściska go pasem, aby wydaćsię smuklejszy i młodszy, na krzywy grymas pana de Monclara klnę się, że śmierć nie sądzo-na mi jeszcze!53Jakkolwiek ironiczny byłby ten okrzyk, brzmiała w nim jednak radość.Uspokoił się pręd-ko i zamilkł, aby nie ściągnąć na siebie uwagi strażników.Wróciła mu chęć do życia.Zacząłrozmyślać. Nie wystarczy ujrzeć przez szczelinę niebo myślał należy jeszcze dostać się do niego.Niebem tym w tej chwili jest sklepienie kostnicy, które znajduje się dobre dwanaście stóp nadmoją głową.Jak go dosięgnąć?Nie zdawał sobie na razie sprawy z niemożliwości tego zamiaru.Zaczął przebiegać swąokropną mogiłę, mierzyć ją krokami od drzwi do ściany i z powrotem, obmacywać mury wię-zienia.Mur był gładki, żadnego występu! Nic, po czym mógłby się wspiąć.Wilgoć sączącasię po kamieniach jeszcze bardziej utrudniała wdrapanie się po murze.W lochu panowałagłęboka ciemność.Był to szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyby bowiem mógł cokolwiek doj-rzeć, zapewne nie wpłynęłoby to dodatnio na jego odwagę [ Pobierz całość w formacie PDF ]