[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Długie stoły uginające się pod ciężarem przekąsek ustawiono na wielkiej połaci wypieszczonego trawnika.Dwa bary umieszczone z obu boków prostokątnego bufetu miały ogromne powodzenie.Fetę champetre.Victor nigdy przedtem nie słyszał tego określenia.Nigdy przez całe trzydzieści cztery lata ich małżeństwa.Jak te lata przeleciały! Zupełnie jakby trzy ich dziesiątki wtłoczono w kapsułę czasu i wystrzelono w niebo z niewiarygodną prędkością po to tylko, by kapsuła ta wylądowała, została otwarta, a jej zawartość przejrzana przez uczestników doświadczenia, którzy po prostu byli tylko trochę starsi.Andrew i Adrian znaleźli się znów blisko siebie.Andy gawędził z Kempsonami przy stole zastawionymi górami kanapek.Adrian stał koło baru, pogrążony w rozmowie z kilkoma młodymi ludźmi, których ubiór dawał jedynie mgliste wyobrażenie o płci danej osoby.Pasowało do Andrew to, że dotrzymywał towarzystwa Kempsonom.Paul Kempson był prezesem Center Electronics, miał dobre notowania w Pentagonie.Podobnie, rzecz jasna, jak Andrew.Adrian natomiast został bez wątpienia osaczony przez studentów skorych do zasypania pytaniami tego prokuratora, co to nie owijał rzeczy w bawełnę.Victor spostrzegł z pewną satysfakcją, że bliźniacy górowali wzrostem nad tymi, wśród których stali.Nic w tym dziwnego — ani on, ani Jane nie należeli do osób niskich.Byli do siebie dosyć podobni, choć nie jak dwie krople wody.Andrew był niemal blondynem; Adrian miał włosy ciemne, kasztanowe.Obaj mieli wyraziste rysy twarzy, łączące w sobie rysy jego i Jane, ale każdego cechowała niepowtarzalna indywidualność.Za to oczy mieli takie same.Intensywnie błękitne, o świdrującym spojrzeniu — oczy Jane.Czasami, w bardzo jasnym słońcu lub głębokim cieniu, można ich było ze sobą pomylić.Ale tylko w takich sytuacjach.Żaden nie cierpiał z tego powodu.Obaj cenili sobie niezależność.Jasnowłosy Andrew poświęcił się bez reszty zawodowej karierze wojskowej.Wpływy Victora zapewniły mu kongresową nominację do West Point, gdzie Andrew wyraźnie się wybijał.Odbył dwie służby frontowe w Wietnamie, choć gardził sposobem, w jaki prowadzono tę wojnę.“Wygrać albo się wynieść" brzmiało jego credo, ale nikt go nie słuchał, a Andrew nie był pewien, czy sprawiało mu to jakąś różnicę.Ta wojna była po prostu skazana na przegranie.Sajgońska korupcja osiągnęła niebywałe rozmiary, z niczym nieporównywalne.Ale Victor doskonale rozumiał to, że jego syn nie miał wcale zamiaru kalać własnego gniazda.Andrew wierzył.Głęboko, z pełnym zaangażowaniem, niezachwianie.Potęga Ameryki opiera się na potędze zbrojnej.Kiedy wyczerpią się już argumenty słowne, pozostaje tylko siła, jaką się dysponuje.Trzeba jej używać mądrze, lecz trzeba używać.Natomiast ciemnowłosy Adrian uważał, że nie ma takiej granicy, za którą argumentacja słowa by się skończyła, i nie uznawał żadnego wytłumaczenia dla zbrojnej konfrontacji.Adrian, prawnik, był na swój sposób takim samym zapaleńcem jak brat, choć jego styl bycia mógłby temu zaprzeczać.Nosił się niedbale, nonszalancki, ale tylko pozornie.Przeciwnicy Adriana na procesach baczyli pilnie, by jego poczucie humoru i pozorna beztroska nie uśpiły ich czujności.Bo Adrian niby beztroski, lecz zawsze jak napełniej zaangażowany, był rekinem sal sądowych.Przynajmniej dotychczas, kiedy pracował w prokuraturze w Bostonie.Teraz przeniósł się już do Waszyngtonu.Adrian poszedł z liceum do Princeton, po czym skończył prawo na Harvardzie, biorąc po drodze rok urlopu, by powłóczyć się, zapuścić brodę, grać na gitarze i sypiać z wieloma chętnymi dziewczynami od San Francisco po Bleecker Street.Przez ten rok Victor i Jane wstrzymywali wspólnie oddech, choć nie zawsze udawało im się postrzymać języki.Ale życie na szlaku, prowincjonalna zaściankowość kilku komun szybko mu się przejadły.Adrian potrafił zaakceptować bezcelową egzystencję bez żadnego wyzwania nie bardziej niż Victor niemal trzydzieści lat wcześniej, po zakończeniu wojny w Europie.W tym momencie rozmyślania Fontine'a zostały przerwane.Do jego fotela przeciskali się, zręcznie lawirując przez tłum, Kemp-sonowie.Nie musiał wstawać na ich powitanie — nikt nigdy tego od niego nie oczekiwał — ale irytowało go, że nie może tego zrobić bez pomocy.— Fantastyczny chłopak! — wykrzyknął Paul Kempson.— Ten ma poukładane w głowie, o tak! Powiedziałem mu, że jeśli kiedykolwiek zdecyduje się zrzucić mundur, to w Center Electronics zawsze znajdzie się dla niego miejsce.— A ja mu powiedziałam, że powinien był go dzisiaj włożyć — wtrąciła pogodnie jego żona.— Wygląda w mundurze po prostu zabójczo.— Na pewno nie czułby się w nim najlepiej — odparł Fontaine, wcale nie taki tego pewny.— Nikt nie lubi, żeby mu przypominać o wojnie na urodzinowym przyjęciu.— Na jak długo przyjechał do domu? — spytał Kempson.— Do domu? Tutaj? Tylko na kilka dni.Stancjonuje teraz w Wirginii.Przy Pentagonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]