RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyznaję tej sytuacyi końcowej wielką siłę dramatyczną; jest ona naprawdę piękna w swej niesamowitości, bez uwagi na to wszystko, co ją niezręcznego poprzedziło.Poprzedziły ją efekty sceniczne, gromadzone gwałtem, bez liczenia się z ich prawdopodobieństwem realnem.Zmierzanie do dowodu na postawioną tezę, jest w »Instynkcie« jazdą z przeszkodami.Szukanie książek, wybuchy krwi i rozbijanie czaszek, rzeczy wielce efektowne, ale wielce ponaciągane, rażą swoją przypadkowością nienaturalną.(»Całe szczęście, że chirurg w domu« — myślał Kistemaeckers).Tak, lecz za wszelką cenę trzeba było ilustracyi plastycznej na dowód, że instynkt szlachetny istnieje: w sztuce Kistemaeckers’a jest ten instynkt indywiduum wprawdzie szlachetnem, lecz mocno ospałem.Trzeba było przeprowadzić z tym »instynktem« półgodzinną dyskusyę i przekonać go właściwie, że dla honoru tezy obudzić się powinien; trzeba było aż umierającego człowieka, aby go podniecić; trzeba było aż obelgi bardzo dobitnej, aby sobie prze tarł oczy.Słusznie tedy można rzec o tym instynkcie szlachetnym, że śpi gdzieś aż »na dr serca«.A zresztą skąd wiemy, czy w chirurgu, ujrzał śmiertelnie rannego człowieka, obudził i instynkt szlachetny człowieka, czy instynkt »zawodowy« chirurga, o co jednakże zapytać zna tylko nawiasowo…Widz jednakże musi odnieść wrażenie korzystne; imponuje mu ten poświęcający się bohatersko chirurg i w ten sposób przekonuje.Sytuacya ta działa bezpośrednio i silnie.Chociaż ten sam widz może mieć żal do autora, że dla obrony scenicznej, postawionego przez siebie twierdzenia, nie pozwolił się wyjaśnić rzeczom zasadniczym: czemu autor nie przekonał swojego chirurga, że ranny suchotnik nie jest kochankiem jego żony, gdyż tak było w istocie o czem widz wie.A jeżeli nie mógł go przekonać, zaplątawszy chirurga tak bardzo w się podejrzeń, czemu w takim razie »instynkt« nie zaczął… funkcyonować odrazu i czemu nie popchnął chirurga do przebaczenia wszystkiego żonie, zamiast jej rzucać w twarz obelgę w stylu:? »Ty ścierko!« — ? Czemu ten »instynkt« musiał aż krew zobaczyć, aby się zdecydował na szlachetność?Kistemaeckers’owi nie można jednakże zrobić jednego zarzutu, że nie umie pisać na scenę.Umie to robić wybornie.Do spółki z Francuzem Delardem napisał autor »Instynktu« sztukę nazwaną »Rywalka«, która dostała się nawet na scenę Komedyi Francuskiej.W stosunku do »Instynktu« jest to rzecz wyborna, a napisana znakomicie.»Instynkt« jest również robiony zajmująco.Rzecz jest krótka, zręczna, rozgrywająca się szybko, tak, że nawet w tej szybkości akcyi — niezręczności, jakie są, zacierają się całkowicie.Kistemaeckers ma też w sobie wiele subtelnego poczucia w traktowaniu duszy kobiecej; bohaterka »Instynktu« pociąga widza przepięknym rysunkiem duszy, wobec życia szczerością i jasnością.Flers I Caillavet»Osiołkowi w żłoby dano« (L’ane de Buridan),komedya w trzech aktach.Paryżowi, który wykazuje największą ilość rozwiedzionych małżeństw, zaimponowało wreszcie jedno małżeństwo, do przesady sobie wierne i nierozerwalne, wesoła spółka: Robert de Flers i Gaston Armand, dwojga imion de Caillavet.Spółka niesłychanie sympatyczna, pogodna i roześmiana, popularna, lubiana i — robiąca w szybkiem tempie majątek.Oto jest pan de Flers: z wygiętym nosem zażywny jegomość, strojny straszliwym, czarnym malarskim krawatem, mąż z miną prawie że srogą, aby trudniej było poznać, że on ci to jest, który przed związkiem z Caillavetem pisał obłąkane farsy, krzykliwe, rozradowane i prawie, że — z sensem.A druga jego połowa, miły pan de Caillavet zawsze błogo uśmiechnięty, figlarnie i łagodnie; ten się znów po to śmieje, żeby ukryć wrodzone sentymenty, bowiem ma na scenie do łez słabość.W każdej sztuce tej spółki można to poznać natychmiast; ile razy groźny de Flers oszaleje i zacznie sypać dowcipy z rękawa, uganiać po scenie i ile razy już mu się uda biedną jakąś parę miłosną zbliżyć ku sobie tak, że aż kurtyna drżeć pocznie w oczekiwaniu frywolnej sensacyi, tyle razy łagodny Caillavet wyłazi z poza kulisy, jak anioł stróż (trochę na anioła jest za opasły), i zaczyna jęczeć na tej mat miłości, »która czuwa«, powie aforyzm o kobiecie, trochę scenę opróżni i wtedy zaczynają: się śmiać obaj, bowiem obaj są dowcipni, tylko na inny sposób.Robią wrażenie dwóch pijaków, którzy na różne sposoby reagują na zawrót głowy: jeden, upiwszy się, aż wyje z radości, a drugi zalewa się łzami i ma skłonność do spowiedzi.Caillavet jest tym drugim.Ale nie ma nic weselszego, jak kiedy obaj, zataczając się od kulisy do kulisy, gadają rzeczy wesołe, a zawsze pogodne; bo czyż tacy dwaj, maryenbadzkiej struktury pisarze, mogą być zgryźliwi zgryźliwością ludzi chudych?Dobrze im jest ze sobą bardzo; farsowy temperament de Flersa nadzwyczajnie sprytnie spekuluje na komedyopisarskim talencie Caillaveta, a ten wie dobrze, że spółka się na każdy sposób opłaci; zszywają tedy razem dwa te artykuły, tak bardzo zręcznie, że trudno dojrzeć szwu, nie pozna tego nikt, co pisał de Flers, a nad czem się czulił de Caillavet.To, co napisze ta sympatyczna spółka, nazywa się zawsze »komedyą«, co wprawdzie nikomu nie szkodzi, ale gdyby każdą ich sztukę można nazwać »prawie komedyą«, byłoby także dobrze.Sztuki Flersa i Caillaveta mają zawsze ogromny wdzięk prawdziwej komedyi, mają lekką wytworność, znającą granice swobody, niefrasobliwą minę rzeczy wesołej, dowcip nieraz doskonały, rzadko kiepski, nigdy prawie płaski, lecz brak im doskonałego, całkowitego kształtu; to są często tylko prześlicznie robione sceny, dyalogowane fejletony, skrzące się i błyszczące, lekkie, szumiące i zgrabne, pełne świetnych powiedzeń, które kursują po każdej premierze Flersa i Caillaveta długi czas jako »aforyzmy«, zbyt lekkie, aby je wydrukować nawet w jednodniówce na cel dobroczynny, zbyt jednakże dowcipne, aby ich nie powtarzać.W dowcipie też i lekkości leży całe, wielkie powodzenie obu autorów; cała niemal francuska komedyowa twórczość dzisiejsza operuje mniej lub więcej zręcznie szablonem, jałowymi pomysłami, ogranymi do znudzenia — niczego innego nie robi Flers i Caillavet, którzy też na żaden sposób nie mają najmniejszej pretensyi do nieśmiertelności, ale mają prawo do zasłużonej popularności, więcej nawet niż bulwarowej, za sposób odmładzania starych rzeczy.Wiedzą obaj chyba dobrze o tem, że wszystko to już było, że »miłość czuwała« nie raz i nie dwa razy, więc im tylko o to idzie, aby ta czuwająca miłość była przynajmniej zajmująca i aby nie miała srogiej miny prezesowej »międzynarodowego towarzystwa ochrony dziewcząt« [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl