[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jeśli pan nikomu nie powtórzy, to panu coś powiem.- Nikomu nie powtórzę - zaśmiał się młodzieniec.- No, niech pani mówi.- Ja też jestem hrabianka, ale podróżuję incognito.On najpierw bardzo się zdumiał, a potem zaśmiał się tak głośno, jak gdyby usłyszał najlepszy dowcip.Irenka wybuchnęła śmiechem równie donośnym, tylko bardziej perlistym.„Śmieszny berbeć!” - pomyślał, patrząc na nią z przyjemnością.A głośno dodał:- Już niedaleko.Przejdziemy jedną tylko ulicę…- Proszę pana…- Co takiego?- Czemu wszyscy ludzie tak dziwnie na pana patrzą?Każdy się odwraca… Przystojny pan jest, nie ma co, ale i mężczyźni tez pana oglądają jak wielkie dziwo.Młodzieniec wpadł w wyborny humor i raz po raz śmiał się głośno.Droga wiodła pod górę, a ponieważ śnieg zaczął tajać w słońcu, zrobiło się ślisko.Irenka rozbita nocną podróżą, niewyspana i dźwigająca walizkę, zaczęta iść z trudem.- Pan mówił, ze to niedaleko, ale zapomniał pan powiedzieć, ze jest ślisko.- Troszeczkę cierpliwości!- Proszę pana…- Czym mogę służyć?- Proszę pana… Czy ja jestem dama?- Oczywiście! Oczywiście! - zaśmiał się młodzieniec.- W takim razie mógłby pan pomóc damie i ponieść trochę moją walizkę.Ja już nie mogę.Bezgraniczne zdumienie odmalowało się na jego twarzy.Widać było, ze nie wie, czy zaśmiać się, czy też porwać bezczelną panienkę i cisnąć w rwący potok, co płynął wzdłuż ulicy.Spojrzał na nią groźnie, lecz ujrzawszy oczy wesołe i szczere, a na ustach uśmiech serdeczny zarazem i figlarny, pomyślał, ze ten podlotek musi pochodzić z dalekiej prowincji i ma sielskie maniery, ale wcale go nie chciał obrazić.- Proszę mi to dać! - zawołał nagle.Wziął jej parciane bogactwo i począł iść szybciej.- Dziękuję panu… Pan jest nadzwyczajny!- Pani też… Skąd pani przyjechała?- Ja mieszkam od urodzenia na wsi, a teraz mieszkam w małym miasteczku.A pan?- Ja mieszkam wszędzie.Raz w Rzymie, raz w Paryżu…- To musi być cudownie! - rzekła Irenka z uznaniem.- Gdybym była bogata, mieszkałabym co tygodnia w innym mieście… Czemu te panie tak patrzą?Przechodzące dwie panie przystanęły i trąciwszy się łokciami, spoglądały ze szczególnym zdumieniem na tę parę złożoną z wytwornego młodzieńca i czarnej, biednie ubranej panienki.- Bo jest na co patrzeć - odrzekł młodzieniec, już mocno rozbawiony.- A oto pani „Ustronie”.Niech pani zabiera swoją walizkę…- Jeszcze nie, jeszcze nie, proszę pana… Niech pan będzie taki kochany i zaniesie ją aż do samego domu!- Po co? Na co?- Bo mnie tam lepiej przyjmą skoro ujrzą, ze taki wspaniały pan niesie moją walizkę.- Ach, tak?… Jazda!Wszedł wesoło do ogródka przed domem i głośno zakrzyknął ujrzawszy kogoś w oknie, aby ten ktoś wyszedł na spotkanie hrabianki, podróżującej incognito.Ten ktoś musiał również krzyknąć, bo cały dom zaroił się od razu i na ganku zjawiło się kilka osób.Wszystkie twarze, jak na komendę, oblekły się w uśmiech.Nikt nie patrzył na Irenkę, lecz wszyscy patrzyli z zachwytem na młodzieńca, on zaś, głośno śmiejąc się, rzekł, wskazując Irenkę:- Przyprowadzam gościa z pociągu…Ktoś podbiegł i wziął z jego rąk walizeczkę.Irenka, oszołomiona cokolwiek tym przywitaniem, dygnęła przed nim i, wyciągając rękę, powiedziała:- Niech Bóg panu zapłaci.Nazywam się Irena Borowska.- Bardzo ładnie nazywa się pani… Do widzenia! Kiedy pani będzie wyjeżdżała, niech mi pani da znać, a ja odniosę walizkę na kolej.Ukłonił się najpierw jej, potem całej werandzie, a wtedy cała weranda westchnęła, jak gdyby wielkie jakieś spotkało ją szczęście.Splendor z tego słonecznego młodziana musiał spłynąć i na Irenkę, bo ją otoczono czym prędzej i z honorami wprowadzono do wnętrza domu.Nie mogła wypowiedzieć ani słowa, gdyż panie zarzuciły ją pytaniami:- Skąd go pani zna? Dlaczego on niósł walizkę pani?- Bo go o to prosiłam.A kto to jest?Piorun z zimowego nieba spadł z niezmiernym łoskotem.Na twarzy jednej bladej panienki widać było zgrozę.- Jak to? Pani nie wie, kto to jest?- Nie wiem… Skąd mogę wiedzieć.Ja mu się przedstawiłam, a on mnie nie.- Przecie to Jerzy Zadora!- Pierwszy raz słyszę - rzekła Irenka.Wtedy zgroza stała się ogólna, a blada panienka chwyciła się rękami za głowę i spojrzała w niebo, patrząc, czy przypadkiem nie wali się na tę głupią dziewczynę, która nie wie, kto to jest Jerzy Zadora.Rozdział jedenastyStawiono Irenkę przed panią Milecką, osobą dystyngowaną i przyjemną, mającą we włosach siwe pasma: umiała ona uśmiechać się podczas rozmowy, po jej ukończeniu zaś twarz jej przybierała wyraz ciągłej troski, tak jakby po ostatnim słowie zdejmowała ten obowiązkowy uśmiech, jak ozdobę, i kładła go byle gdzie, aby go znowu ułożyć na twarzy, kiedy ją kto zagadnie.W oczach jej było wiele dobroci i to Irenka dostrzegła przede wszystkim.- Czego sobie panienka życzy? - zapytała pani Milecka, ogarniając ją szybkim spojrzeniem.- Proszę usiąść…Irenka, nie korzystając z zaproszenia, rzekła czym prędzej:- Ja przyjechałam do pani Opolskiej…- Niestety, pani Opolska przed dwoma dniami wyjechała.- Jezus, Maria! - krzyknęła dziewczyna tak zbolałym głosem, ze pani Milecką szczerze się przelękła.- Niechże pani usiądzie… Co panience jest? Czemu pani tak zbladła?Irence tak zakręciło się w głowie, ze musiała usiąść.Podniosła rękę do czoła i otarła z niego krople potu.- To jest nieszczęście, to jest wielkie nieszczęście… - mówiła, a widać było, ze z trudem broni się przed łzami.Mężnie jednak zacisnęła usta.- Jakie nieszczęście? Niech pani uspokoi się, drogie dziecko, i powie mi, co się takiego strasznego stało?Patrzyła na dziewczynę serdecznie, zdjąwszy z twarzy niepotrzebny zdawkowy uśmiech.„Biedne jakieś, a takie śliczne stworzenie” - pomyślała i wziąwszy jej zziębłe, drobne ręce w swoje, dobrym i łagodnym głosem zaczęła ją zachęcać, aby przemówiła.Irenka opowiedziała jej, ze pani Opolska jest ciotką jej matki, ze szuka jej w sprawie niezmiernie ważnej i że nie może jej znaleźć.Kiedy wymieniła jej swoje nazwisko i powiedziała, skąd pochodzi, pani Milecką rzekła z wielką czułością:- Znałam twego ojca, drogie dziecko, bo pochodzimy z jednych stron, i o waszym nieszczęściu tez słyszałam.Ja także wychowałam się na wsi… Mój Boże! Więc pani Opolska jest twoją krewną… Nie chcę o nic pytać, dlaczego jej tak szukasz, bo to twoje sprawy, niech mi tylko Irenka… - wszak Irenka, prawda? - niech mi Irenka to jedno powie: czy musisz widzieć się z panią Opolską?- Piechotą pójdę tam, gdzie pani Opolska teraz się znajduje.- Aż tak?! Jest ona teraz na wsi pod Krakowem, ale piechotą tam, biedactwo kochane, nie zajdziesz.- Droga, złota pani, co ja mam teraz zrobić?- Czy ja wiem, czy ja wiem?… - zatroskała się pani Milecką.- Pozwól, niech się zastanowię.Milczała przez długą chwilę, rzekła wreszcie serdecznie:- Napiszesz, moje dziecko, w tej chwili do matki, że na kilka dni zostaniesz w Zakopanem.- Napisać to ja napiszę, ale gdzie ja się podzieję?- U mnie.Zapraszam cię z całego serca.- Strasznie pani dziękuję, ale to na nic… Ja muszę albo wracać, albo powędrować za panią Opolską [ Pobierz całość w formacie PDF ]