[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przecież oprócz tego staniemy wobec problemu ludzi, milionów głodnych ludzi.- Co zamierzasz zrobić? - zapytał Walter niepewnym głosem.- Natychmiast wracam do Sacramento.Powiedz Rogerowi, żeby zwołał na piątą nadzwyczajne posiedzenie.I żeby przypilnował, by wszyscy na nie dotarli.Bez żadnych wyjątków.O czwartej na moim biurku ma się znaleźć raport na temat stanowych zapasów żywności.Aktualne dane! Mrożonki, susz, konserwy - wszystko, co jest w rękach prywatnych, jak również zapasy wojska.I, na miłość boską, żadnych informacji dla dziennikarzy.I w ogóle dla nikogo.Jeśli wyjdzie na jaw, że przygotowujemy się do racjonowania żywności, zapanuje anarchia!- W porządku, Morris - powiedział Walter.- Będzie, jak sobie życzysz.Morris odłożył słuchawkę i powrócił do ogrodu.Przeszedłszy przez cały trawnik, dotarł do pani Irwin J.Harris, stojącej akurat u szczytu wielkiego stołu z jedzeniem.- Szanowna pani - powiedział.- Obawiam się, że stanąłem wobec bardzo poważnego kryzysu.Niestety, muszę państwa natychmiast opuścić.- Och, nie! - zaprotestowała pani Harris.- Nie zjadł pan nawet swojego pate de foie!Morris popatrzył na swój talerz.Świeżo ucięty plasterek pale pate wyglądał bardzo apetycznie.- Przykro mi, pani Harris - powiedział.- Zupełnie straciłem apetyt.Karen Fortunoff siedziała na górnym balkonie domu Shearsona Jonesa w Fall River, popijając szampana i gapiąc się w mały telewizor, który jeden z braci Muldoon dyskretnie postawił przed nią na stole.W całym Kansas panowała nieznośna gorączka, jednak tu, nad jasnobłękitnymi wodami jeziora Fall River, wiał łagodny, orzeźwiający, przyjemny wietrzyk.Karen miała na sobie jednoczęściowy, jaskrawonie-bieski kostium kąpielowy i luźno narzucony biały płaszcz kąpielowy, który kupiła specjalnie na tę okazję.Jakiś gruby, nachalny facet, trzymając w ręce paczkę tabletek przeciwko niestrawności, przekonywał ją z ekranu telewizora: “Nadkwasota? Przejedzenie? Jest tylko jeden sposób, żeby natychmiast poczuć się lepiej”.Masz rację, stary, pomyślała Karen.Jest tylko jeden sposób.Wystarczy pozwolić, aby największa klęska w historii amerykańskiego rolnictwa spustoszyła pola, zarabiając na tym przy okazji furę pieniędzy wpływających na konto funduszu przeznaczonego dla nieszczęsnych farmerów.Wówczas nie ma już mowy o przejedzeniu: nikt w tym kraju nie będzie miał na to szansy, a i cwaniak, który zbierze pieniądze, poczuje się nie tylko lepiej, ale wręcz wyśmienicie.Tego popołudnia ogarniały ją dziwnie mieszane emocje wobec Shearsona Jonesa.Poprzedniego wieczoru, kiedy wszyscy wykąpali się po podróży i przebrali w formalne stroje, pracownicy “Visty” przygotowali posiłek, który w oczach Karen był wystawnym bankietem, a który Shearson Jones zbył machnięciem ręki i określeniem “skromna kolacja”.Najpierw podano kraby z grzankami, a potem zaczęło się: krokieciki z drobiu, kotlet z jagnięcia w sosie tatarskim, pieczone ozory, sałatki, świeże owoce, lody, sery i napoje.Karen z niebotycznym zdziwieniem obserwowała, jak Shearson Jones wpycha sobie do ust kolejne potrawy, jak popija najlepszym francuskim winem i jedynie delikatne kopnięcie pod stołem, którym poczęstował ją Peter Kaiser, przypomniało jej, że to niegrzecznie tak się wpatrywać w obżerającego się gospodarza.Wcześnie rano, samotnie oglądając dom, zapytała jednego z braci Muldoon bardzo niewinnym głosem, czy “Vista” zaopatrzona jest w wystarczającą ilość jedzenia, by przetrwaćokres braków.Muldoon uśmiechnął się i zaprowadził ją do kuchni, gdzie dwóch kucharzy, Chińczyków, pracowało bez wytchnienia, by na bieżąco zaspokajać kulinarne potrzeby senatora.Gdy Shearson przebywał w swojej rezydencji, kuchnia pracowała bez przerwy.Zabrał ją także do chłodni, gdzie całymi tonami zwisały z haków płaty mięsa cielęcego i wołowego.Pokazał jej piwniczkę wykutą w skale, prawie sto pięćdziesiąt stóp pod powierzchnią ziemi, gdzie stały dziesiątki tysięcy butelek.- Możemy przetrwać tutaj sześć miesięcy, ani razu nie wychodząc do sklepów - powiedział.- Nawet razem z senatorem, jadającym pięć razy dziennie.W miarę jak mijały godziny, Karen była jednak coraz bardziej znudzona i rozczarowana.Mimo że bogactwo tego domu zrobiło na niej wielkie wrażenie, spodziewała się, iż ujrzy tutaj przynajmniej jednego czy dwóch znaczniejszych polityków, spędzających weekend wspólnie z senatorem; może chociaż jakiegoś gwiazdora filmowego w najgorszym wypadku.Zamiast tego ciągle była sama, gdyż senator spędzał całe godziny w swoim gabinecie z Peterem Kaiserem, dyskutując o polityce i pieniądzach.Jeżeli ktokolwiek jeszcze miał się tutaj zjawić, na razie był jeszcze bardzo daleko.Poprzedniej nocy Peter pojawił się w ich wspólnej sypialni dopiero o trzeciej, kiedy już świtało, i mimo że Karen dawała mu wyraźne znaki, iż chce się z nim kochać, od razu zasnął i przez cały czas strasznie chrapał.Zerwał się z łóżka już o szóstej i jego jedynym czułym gestem wobec Karen było poklepanie jej po policzku, zanim udał się na dół na śniadanie.Teraz znowu konferował z Shearsonem i nie spodziewała się ujrzeć go wcześniej niż na obiedzie.Ziewnęła głośno, a w odpowiedzi spiker zapowiedział telewizyjną powtórkę Afrykańskiej królowej.W pewnym momencie Karen usłyszała za sobą czyjś głos:- Cześć.Odwróciła głowę.Po balkonie przechadzał się jakiś wysoki, przystojny facet w białej koszuli z krótkimi rękawkami i kremowych spodniach.Miał gęste, kręcone czarne włosy, krzaczaste brwi, a oczy tak zielone jak lody pistacjowe z wiórkamimiętowymi.Uśmiechnął się do Karen, podszedł do poręczy i popatrzył na jezioro.- Masz stąd całkiem romantyczny widok - powiedział do niej.Karen osłoniła oczy przed słońcem, aby przyjrzeć mu się uważnie.- To zależy, czy akurat mam romantyczny nastrój.Mężczyzna spojrzał na ekran telewizora.- Wygląda na to, że nie jesteś romantyczną osobą.- Potencjalnie jestem bardzo romantyczna - powiedziała.- Ale zdaje się, że romantyzm nie jest wpisany w program mojego pobytu tutaj.Tu się tylko żre oraz rozmawia o pieniądzach i polityce.- Nie brzmi to zbyt zachęcająco.Widzisz, właśnie tutaj przyjechałem - powiedział mężczyzna.- Nazywam się Ed Hardesty.Karen wyciągnęła przed siebie rękę i zawołała:- To ty jesteś tym farmerem, który ma nawoływać do wpłacania na nasz fundusz?- Tak, to ja.Osobiście.Karen wyprostowała się.- A ja jestem Karen Fortunoff - powiedziała.- Słuchaj, czy napijesz się ze mną szampana? Poślę po niego któregoś z braci Muldoon.- Dlaczego nie? - odparł Ed.- Mam dużo czasu.Della powiedziała, że dziś po południu mam odbyć próbę wizji, ale zdaje się, że ludzie z telewizji się spóźniają.- No cóż, to wszystko przypomina show-biznes - stwierdziła Karen.- Byłeś kiedykolwiek przedtem w tym domu? Czy nie jest wspaniały?- Nie wydaje mi się.Jestem raczej tradycjonalistą, jeśli chodzi o stosunek do budynków i wnętrz.Moim idealnym domem jest biały dworek z Wirginii, otoczony polami kukurydzy, nad którymi wesoło latają ptaki.Karen zmarszczyła czoło.- Zdaje się, że nie zawsze byłeś farmerem, prawda? To znaczy wcale nie mówisz jak farmer.- Urodziłem się na farmie, tutaj, w Kansas.Jednak większość dorosłego życia spędziłem w Nowym Jorku.Powróciłem tutaj i przejąłem farmę, gdy zmarł mój ojciec i starszy brat.- Och, tak mi przykro.Ed popatrzył gdzieś w przestrzeń.- Tak, to był potężny cios.Jednak mam przynajmniej świadomość, że pracuję dla ziemi, której oni poświęcili życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]