[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przysięgam, że na naszych oczach, na smaganym wiatrem grzbiecie wzgórza w West Connecticut postać sierżanta Rosnera zaczęła się rozpływać i zamazywać, tak samo jak wcześniej sylwetka Jima, kiedy potwór próbował mnie przekonać, że naprawdę rozmawiam z Bodine'em.Wtem Rosner odwrócił się do nas z wyrazem zdumienia na twarzy, ale nie rozumieliśmy, co się dzieje, i nie potrafiliśmy mu pomóc.Jego twarz zrobiła się niebieska, potem przerażająco czerwonosina.Wił się po ziemi, chwytając za gardło i szarpiąc ubranie, jakby się dusił.Nagle z potwornym gulgotem z jego nosa i ust zaczęła płynąć woda gwałtowną falą, która dosłownie zatopiła go na naszych oczach - zatopiła od wewnątrz!Próbowaliśmy przytrzymać sierżanta na ziemi, kiedy się szarpał pragnąc zaczerpnąć powietrza, a Carter nawet zaczął robić mu sztuczne oddychanie.Ale woda dalej wytryskiwała strugami z żołądka i płuc biedaka, dusił się coraz bardziej.Po paru sekundach osunął się na mech, policzki miał błękitne i zrozumieliśmy, że umarł.Woda wciąż płynęła z ust i nosa na ziemię, choć sługa Quithe spełnił już swoją misję.- Utonął - burknął Carter.- Tutaj, na szczycie tego cholernego wzgórza.Pokiwałem głową.- Potwory, z którymi walczymy, potrafią robić wręcz niewiarygodne rzeczy z wodą.- To niemożliwe.Widziałem na własne oczy, a jednak nie wierzę.Dan uklęknął przy rozdętym ciele Huberta Rosnera, które przypominało zwłoki topielców wyciąganych z Hous-atonic.Uniósł powiekę zmarłego i stwierdził:- To rzeczywiście jest możliwe.Według mnie to potężne odwrócenie starego zaklęcia sprowadzającego deszcz, które stosowali Indianie w Arizonie.Każdy czarownik o wystarczająco potężnym zasobie fal alfa potrafi wytworzyć małe pole energii elektropsychicznej, która przemieni w wodę wilgoć z otaczającego go powietrza.Pewien czarownik skupiając fale o różnej częstotliwości potrafił wywołać opady deszczu na własnej dłoni, ta zaś siła jest tysiąc razy potężniejsza.Nie wiemy, skąd pochodzi, ale na pewno niczego dobrego nie przynosi.- Przecież chyba pochodzi od kraba, nie? – spytał niespokojnie Carter.- Nie wiem - odparł Dan - ale raczej nie.Wedle legendy o Atlantydzie, a potwierdza to wypowiedź stwora, w którego przemienił się Jim, te kraby są tylko sługami prawdziwych bogów.Za czasów rozkwitu podziemnego kontynentu bogowie zmusili ludzi, by im służyli i spełniali ich zachcianki, jak i teraz to robią.Ta energia psychiczna przepłynęła przez mózg kraba, ale nie pochodziła od niego.Najprawdopodobniej przyszła spod ziemi, ze źródła, w którym leży krwiożercze bóstwo.Carter nie wiedział, co na to odpowiedzieć.Nigdy wcześniej nie słyszał, by Dan tak mówił.Był dobrym szeryfem, bezpośrednim i rzeczowym człowiekiem, dlatego niepokoiły go i drażniły te mętne rozważania o bogach--bestiach oraz energii psychicznej.Miał jednak dość inteligencji, by wiedzieć, kiedy jego ludzie i przyjaciele naprawdę w coś wierzą.Pojmował też, że stary łysoń Dan, poważny gość, nie opowiadałby takich historii bez racjonalnych przesłanek i empirycznych dowodów.Umysł Dana precyzją przypominał papierek lakmusowy i za to właśnie Carter darzył naukowca takim szacunkiem.- A więc sądzisz, że coś tam jest? - spytał z wysiłkiem.- Jakiś potwór w głębi studni Bodine'ów?- Fakty na to wskazują.Choć muszę przyznać, że to wątłe dowody i różnie je można interpretować.Ale tak, moim zdaniem tam coś jest.- Może byśmy rozwiercili studnię i sprawdzili? Dan wzruszył ramionami.- Rzecz bardzo niebezpieczna.- A jeśli to zrobimy? - nalegał Carter.- Jeśli to coś znajdziemy i zabijemy? Czy dzięki temu pozbędziemy się i wszystkich innych stworów?- Skąd mogę wiedzieć? Chyba tak.Trudno w tej chwili coś przesądzać.Martino głośno kichnął i powiedział:- Raczej warto spróbować.Nie złapiemy ich nigdy, skoro z odległości sześciuset stóp potrafią topić ludzi.Carter popatrzył na nas obu.- Co na to powiecie? Zacząć wiercenie natychmiast? Wczoraj zawiadomiłem inżyniera okręgowego, powinien już mieć przygotowane zaplecze.- Chyba powinieneś - przyznał Dan.- Ale widzieliśmy, co się stało z ludźmi, którzy się narazili tym złowrogim bóstwom, więc według mnie trzeba to przeprowadzić nadzwyczaj ostrożnie.- Oczywiście.Chyba nie sądzisz, że weźmiemy się do tego jak niedouczony hydraulik.- Powinieneś się postarać o medium.O kogoś wrażliwego na psychiczne impulsy.Jeśli coś się będzie kroiło, zdołacie uciec, nim ktoś oberwie.- Medium? Od kryształowych kuł i takich innych banialuków?- Właśnie tak.Carter podrapał się po brodzie.- Martino, znamy jakieś medium? Kogoś przepowiadającego przyszłość?Martino myślał chwilę, nim odpowiedział.- W Boardman's Bridge jest stara pani Thompson.Tylko ona mi przychodzi do głowy.Zerknąłem na Dana, wysoko unosząc brwi.- Wygląda na to, że w Boardman's Bridge mają często do czynienia z niezwykłymi zjawiskami.Pamiętasz Josiaha Waltersa z księgi legend Litchfield?Dan popatrzył na mnie z namysłem.- Tak, to prawda.Może i ona się nadaje.Carter, pogadamy z nią z Masonem, a potem przyłączymy się do was u Bodine'ów.Ale na waszym miejscu nie zaczynałbym wiercenia, dopóki nie wrócimy.Nie potrzeba żadnych więcej utonięć ani rzeźni.To coś na dnie źródłanajwidoczniej z wielką radością wykazuje swoją wyższość nad śmiertelnikami przykutymi do lądu.- Szeryfie, ten krab wraca.Popatrzcie na dół, tam w lesie - odezwał się ponuro Martino.W okamgnieniu odwróciliśmy się, by popatrzeć na skaliste zbocze.Po dłuższej chwili dostrzegliśmy gwałtowne, szybkie ruchy w cieniu kępy drzew, gdzie ukrył się stwór.Carter sięgnął po granatnik upuszczony przez Huberta Rosnera i szybko sprawdził, czy jest naładowany i gotowy do strzału.- Carter, na twoim miejscu zostawiłbym to i uciekał co sił w nogach - mruknął Dan przypatrując się ruchom w zaroślach.- Chyba dlatego zaatakował sierżanta, że ten mu zagrażał.Jeśli zrobisz to samo, może i ciebie utopić.Carter oblizał wargi, jakby miał ochotę na mocniejszy trunek dla kurażu.- Wystarczy jeden strzał.Kulka w łeb.- Jeżeli rzeczywiście wykonuje polecenia boga-bestii z głębin ziemi, to nawet rozerwanie na kawałki go nie powstrzyma - upierał się Dan.- Dan ma rację - wtrąciłem.- W tej sytuacji lepiej zrezygnować.Zabierajmy ciało biednego Huberta i w nogi.Carter stał przez chwilę z bronią uniesioną do strzału.Po czym niechętnie skinął głową i wszyscy chwyciwszy ciało sierżanta za ręce i nogi, podnieśliśmy je z ziemi.Był ciężki niczym martwy hipopotam, nadal miał w sobie mnóstwo wody i wątpiłem, czy nawet we czterech zdołamy donieść go przez las do drogi.Ale nikt nie chciał go tu zostawić.Widzieliśmy przecież, co potwór zrobił z rodziną w samochodzie i z Huntleyem.Gdy schodziliśmy z grzbietu, Martino zerknął przez ramię.- Idzie w tę stronę.Może trochę skręca ku zachodowi, ale zdecydowanie podąża w naszym kierunku.- Chce dorwać ciało - stwierdził Dan [ Pobierz całość w formacie PDF ]