RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie chcę od ciebie żadnej rady.- Mimo to udzielę ci jej.Rada jest jedyną rzeczą, na jaką mnie stać w tej chwili.Wysłuchaj jej uważnie, bo to dobra rada.Kiedy chcesz czegoś od mężczyzny, nie mów doniego takim tonem, jak mnie to powiedziałaś.Staraj się być subtelniejsza, bardziej kusząca.To daje lepsze wyniki.Dawniej doskonale umiałaś to robić.W chwili jednak gdy ofiarowałaśmi.hmm.tę gwarancję, byłaś twarda jak stal.Widziałem podobne do twoich oczy nadpistoletem wymierzonym we mnie w pojedynku i zapewniam cię, że to niezbyt miły widok.Nie wywołuje zapału w męskiej piersi.Nie tak trzeba postępować z mężczyznami, mojadroga.Zapomniałaś o swoim doskonałym wychowaniu.- Nie ty mnie będziesz uczył, jak mam się zachowywać - powiedziała i że zmęczeniemwłożyła czepek.Dziwiła się, jak Rett może żartować mając stryczek na gardle i widząc takwyraznie jej rozpaczliwe położenie.Nie zauważyła, że dłonie miał zaciśnięte w pięści i ukrytew kieszeniach i że szarpał się w swojej bezsilności.- Głowa do góry - powiedział, gdy wiązała wstążki czepka.- Przyjdz na mojąegzekucję, to ci dobrze zrobi.To wyrówna twoje porachunki że mną, nawet i ten.Zapiszę cicoś w spadku.- Dziękuję ci, ale wątpię, czy powieszą cię na czas, tak abym mogła zapłacić podatki żespadku - powiedziała z nagłą złośliwością, ale myślała to serio. ROZDZIAA XXXVDeszcz padał, kiedy wyszła z dowództwa, a niebo było brunatnopopielate.%7łołnierzeschronili się z rynku do swoich baraków i ulice były zupełnie puste.Nie widać było żadnegopojazdu, czekała ją więc piesza wędrówka do domu.Ciepło wywołane koniakiem uleciało z niej, gdy tak się wlokła z trudem.Zimny wiatrprzyprawiał ją o dreszcz, chłodne, kłujące jak szpilki krople deszczu siekły ją boleśnie potwarzy.Cienki płaszcz przemókł w jednej chwili i teraz przylegał w lepkich fałdach do jejsukni.Aksamitna suknia będzie z pewnością zupełnie zniszczona, pióra na czepku obwisły iopadły, i wyglądały tak jak u poprzedniego ich właściciela, kiedy obnosił się w nich pomokrym podwórku w Tarze.Chodnik, po którym szła, był wyboisty, pełno w nim było kałużsięgających kostek.Pantofle Scarlett zapadały się w nie jak w klej i czasem było jej trudnowyciągnąć je z błota.Ilekroć schylała się, aby je wydobyć, walała brzegi sukni.W końcuprzestała już omijać kałuże, i z rezygnacją szła naprzód, wlokąc ciężką suknię za sobą.Nakostkach czuła zimno przemoczonych halek i pantalonów, ale nie była w stanie martwić się ocałość tego stroju, po którym spodziewała się tak wiele.Była zziębnięta, zniechęcona izrozpaczona.Jakże będzie mogła wrócić do Tary i spojrzeć w oczy swoich bliskich, po tylu słowachnadziei? Jakże powie im, że muszą się wynosić, gdzie oczy poniosą? Jakże zdoła opuścić towszystko, czerwone pola, wysokie sosny, ciemne, bagniste grunty nad wodą, spokojnycmentarzyk, gdzie w cieniu cedrów spoczywa Ellen?Nienawiść do Retta gorzała w jej sercu, gdy tak mozoliła się na śliskiej drodze.Jakiż tobył łotr! Miała nadzieję, że go powieszą, gdyż po dzisiejszym upokorzeniu nie chciała go jużnigdy w życiu widzieć.Przekonana była, że mógłby się postarać o pieniądze dla niej, gdybytylko chciał.Och, śmierć na szubienicy była dla niego jeszcze za dobra! Bogu dzięki, że niemógł widzieć jej teraz, w przemoczonych do nitki sukniach, z roztarganymi włosami iszczękającymi z chłodu zębami.Jakże szkaradnie musiała wyglądać! Jakby się z niej terazśmiał!Mijający ją Murzyni szczerzyli do niej zuchwale zęby i śmieli się do siebie, gdy tak szłaszybko, potykając się i ślizgając po błocie, zatrzymując co chwila, aby wytchnąć czypoprawić pantofle.%7łe też te czarne małpy odważały się śmiać! Jak śmieli stroić grymasy doniej, Scarlett O'Hara! Kazałaby ich wszystkich tak wysmagać batem, aby krew ciekła imstrumieniami po plecach! Jakież szatany z tych Jankesów, że dali Murzynom wolność, aby mogli kpić z białych!Widok, jaki przedstawiała ulica Waszyngtońska, którą szła teraz, był nie mniej ponuryniż własne jej myśli.Nie było tutaj ożywienia i zgiełku, jaki panował na Brzoskwiniowej.Niegdyś stały tu piękne domy, z których odbudowano niewiele.Sczerniałe fundamenty isamotne, zakopcone kominy, znane teraz jako  Warty Shermana , widać było co krok.Zarośnięte ścieżki prowadziły do pustych placów, na których stały niegdyś domy - staretrawniki porosłe były chwastem; na słupki, na których widniały tak dobrze znane Scarlettnazwiska, nikt już nie będzie zarzucał lejc.Zimny wiatr i deszcz, błoto i nagie drzewa, ciszai zniszczenie - oto, co zostało.Było jej mokro w nogi, a do domu było jeszcze tak daleko!Nagle usłyszała za sobą człapanie kopyt końskich, zeszła więc na bok wąskiegochodnika, aby uchronić od błota palto ciotki Pitty.Ulicą posuwał się wolno kabrioletzaprzężony w konia.Przystanęła, aby zobaczyć, czy powożący jest białym, a jeśli tak,poprosić, by ją podwiózł.Gdy kabriolet się zbliżył, zauważyła, że powożący, którego twarzynie widziała wyraznie, przygląda się jej spod ceratowego fartucha, którym zakryty jest aż popodbródek.Twarz jego wydała jej się znajoma; zeszła na jezdnię, aby przyjrzeć mu się lepiej,mężczyzna zakaszlał w zakłopotaniu i dobrze jej znany głos zawołał z akcentem przyjemnegozdumienia: - Czy to nie pani Scarlett?!- Och, pan Kennedy! - zawołała przechodząc przez drogę i nie bacząc na zniszczeniepłaszcza, oparła się o zabłocone koła.- Nigdy w życiu nie cieszyłam się tak z żadnegospotkania!Frank zaczerwienił się z radości, bo w słowach tych brzmiała szczerość, skwapliwiewypluł za kabriolet tytoń, który żuł, i żywo zeskoczył na ziemię.Potrząsnął z entuzjazmemręką Scarlett i podniósłszy ceratę pomógł jej wsiąść do powoziku.- Miss Scarlett, co pani tu robi sama w tych stronach? Czy nie wie pani, że to terazniezbyt bezpieczna dzielnica? Przemokła pani do nitki.Niech się pani owinie tą derką.Kiedy się tak koło niej krzątał, gderliwy jak kura, Scarlett poddała się całkowicieprzyjemności znajdowania się pod czyjąś opieką.Miło jej było, że jakiś mężczyzna troska sięo nią, że gdera i robi wymówki, chociaż mężczyzną tym był Frank Kennedy -  stara panna wspodniach.Wydawało się to kojące zwłaszcza po brutalnym postępku Retta.I ach, jakprzyjemnie było widzieć znajomego z powiatu, kiedy była tak daleko od domu! Zauważyła,że Frank jest dobrze ubrany, a kabriolet jego nowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl