[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kwitły tam jedynie miriady zachwycających konwalijek, tych najskromniejszych i najmilszych kwiatów leśnych, oraz blade, powiewne astry niby duszyczki zeszłorocznych kwiatów.Cienkie pajęczyny unosiły się jak srebrne nici pomiędzy drzewami, gałązki zaś i szyszki sosen zdawały się szeptać i serdecznie gawędzić ze sobą.Wszystkie te wspaniałe wyprawy badawcze dokonywane były w chwilach przeznaczonych na zabawę.Po powrocie dziewczynka zarzucała Mateusza i Marylę opowiadaniami o wszystkim, co „odkryła”.Mateusz nie uskarżał ślę na to, słuchał milcząc, z uśmiechem zadowolenia na ustach.Maryla pozwalała na to „bajanie”, dopóki nie spostrzegła, że sama się nim zaczyna interesować.Wówczas przerywała potok wymowy Ani krótkim rozkazem zamknięcia ust.Kiedy pani Małgorzata nadeszła, Ania była w sadzie.Zacna niewiasta zbliżyła się do domu powoli, krocząc poważnie przez bujne, kołyszące się trawy, usiane rudawymi plamami zachodzącego słońca.W rozmowie z Cuthbertami znalazła dobrą sposobność opowiedzenia wszystkich szczegółów swej choroby.Z tak widoczną przyjemnością rozpamiętywała każde podwyższenie temperatury i najmniejszy ból, że Maryla doszła do wniosku, iż nawet influenca może dać pewne zadowolenie.Po wyczerpaniu wszystkich szczegółów pani Małgorzata poruszyła właściwy cel swych odwiedzin.— Zadziwiające rzeczy opowiadano mi o tobie, Marylo, i o Mateuszu.— Sądzę, że nie byłaś bardziej zdziwiona niż ja — odpowiedziała Maryla.— Teraz pogodziłam się już z tą niespodzianką.— Była to w istocie niezwykle przykra pomyłka — rzekła ze współczuciem pani Małgorzata.— Czy nie można było odesłać małej?— Właściwie mogliśmy to uczynić, lecz postanowiliśmy tego nie robić.Mateusz polubił ją bardzo, a i mnie, muszę przyznać, też się spodobała, pomimo że, naturalnie, ma pewne wady.Dom nasz jakby odżył.To taki jasny promyczek, takie miłe stworzenie!Maryla powiedziała więcej, niż początkowo miała zamiar, gdyż wyczytała na twarzy pani Linde bardzo wyraźną naganę.— Ciężką odpowiedzialność wzięłaś na swe barki — rzekła znowu pani Linde ponuro — tym bardziej że nie masz wszakże najmniejszego doświadczenia w postępowaniu z dzieckiem.Z pewnością nie znasz prawie wcale jej charakteru, a nikt nie może przewidzieć, co wyrośnie z takiego obcego stworzenia.Nie chcę ci jednak odbierać odwagi, Marylo.— Nie potrafiłabyś tego uczynić — odpowiedziała Maryla sucho.— Nie waham się z chwilą, gdy raz coś postanowię.Ale może zechcesz zobaczyć Anię? Zawołam ją.Po chwili wpadła Ania z twarzyczką rozpromienioną z powodu jakiegoś nowego „odkrycia” w sadzie.Lecz zaskoczona niespodzianą obecnością obcej osoby, nieśmiało zatrzymała się u drzwi.Niewątpliwie wyglądała dość dziwacznie w krótkiej i ciasnej sukience z szorstkiej wełny, przywiezionej z Domu Sierot, spod której chude jej nogi wydawały się jeszcze dłuższe, niż były w istocie.Piegi na twarzy żółciły się liczniej i widoczniej niż kiedykolwiek.Rozwiane przez wiatr włosy były w niezwykłym nieładzie, a barwa ich wydawała się jeszcze bardziej ognista niż kiedykolwiek.— To pewne, że nie wybrali cię ze względu na twoją urodę — odezwała się pani Linde, przesadnie nadymając usta.Należała ona do tych zachwycających i bardzo lubianych osób, które szczycą się tym, że bezwzględnie i wprost wypowiadają swe zdanie każdemu.— Jakież to chude i nędzne stworzenie, Marylo! Zbliż się, dziecko, niech ci się lepiej przyjrzę! Ach, czy kto widział kiedy podobne piegi! A włosy czerwone, istna marchew! Chodźże bliżej, mała, powiadam ci!Ania zbliżyła się, lecz wcale nie w ten sposób, jak pani Małgorzata tego oczekiwała,Jednym susem przeskoczyła kuchnię i znalazła się obok mówiącej, z twarzyczką zapłonioną od gniewu, z drgającymi ustami, drżąca z rozgoryczenia od stóp do głów.— Nienawidzę pani! — zawołała zdławionym głosem, tupiąc nogą w podłogę.— Nienawidzę pani!… Nienawidzę pani!… — wołała tupiąc mocniej za każdym wyrazem.— Jakim prawem śmie mnie pani nazywać chudą i brzydką? Jakim prawem pani mówi, że jestem piegowata i ruda? Pani jest ordynarną, źle wychowaną kobietą bez serca!— Aniu! — zawołała stropiona Maryla.Ale Ania stała naprzeciw pani Linde z głową wysoko podniesioną, z pałającymi oczyma, z rękami zaciśniętymi.Cała jej postać wyrażała zacięte oburzenie.— Jak śmie pani mówić o mnie to wszystko? — powtarzała gwałtownie.— Co by też pani uczyniła, gdyby tak się o pani wyrażono? Co by też — pani sobie pomyślała, jeśliby jej powiedziano, że jest niezgrabna i tłusta i nie ma prawdopodobnie ani źdźbła wyobraźni? W tej chwili mało mnie obchodzi, że ranie pani uczucia! Przeciwnie, chcę je zranić! Nikt nigdy nie postąpił wobec mnie tak niegodziwie, nikt, nawet pijany mąż pani Thomas.I nigdy pani tego nie wybaczę! Nigdy!Tupnięcie.I jeszcze raz tupnięcie.— Czy ktokolwiek widział kiedy coś podobnego? — zawołała oburzona pani Małgorzata.— Aniu, pójdź do swego pokoju i nie wychodź, dopóki ja tam nie przyjdę! — rzekła Maryla, z trudnością odzyskując panowanie nad sobą.Ania rozpłakała się i trzasnąwszy drzwiami do sieni, jak wicher pomknęła po schodach na górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]