[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wówczas będzie musiał przytulić się do kamiennej ściany i tak trwać, póki nie nadejdzie świt, który umożliwi mu wznowienie pracy.Wkrótce znów ujrzy światło dzienne, jeśli oczywiście kolejne zapadnięcie się ziemi nie pogrzebie go na zawsze.Powtarzał to sobie raz po raz, ale w głębi duszy czuł, że nie doczeka brzasku, ża wcześniej dopadnie go Dziecięca Zmora.Jaskinia nie była zwykłą dziurą w ziemi — lecz częścią połączonych grot, był tego całkiem pewny.Bezlitosna zjawa przybędzie, gdy tylko zapadną ciemności, a może jeszcze szybciej.Zamknął oczy.Nagle ogarnęła go przemożna chęć porzucenia pracy.Opowieść uzdrowicielki brzmiała bardzo przekonywająco… Choć nigdy nie pragnął śmierci w bitwie, oswoił się z myślą o niej; stałe obcowanie z niebezpieczeństwem było częścią losu wojownika, lecz tu chodziło o coś nieporównanie bardziej przerażającego i Tarlach — mimo całej swej odwagi — odczuwał lęk.Jego ruchy stały się nerwowe i gwałtowne.Wbrew usilnym staraniom nie potrafił całkiem zapanować nad drżeniem rąk.Jedyne, co mógł uczynić, to zacisnąć zęby i dalej przeć naprzód, walcząc ze sobą, upływającym czasem i piekielnie opornym materiałem, który musiał w jakiś sposób przystosować do swych potrzeb.Światło zgasło nagle, tak jak się tego spodziewał.Fakt ten, choć od dawna oczekiwany, zupełnie go załamał.Padł na hałdę żwiru, łkając rozpaczliwie.Atak histerii wkrótce minął i po pewnym czasie Tarlach znów odzyskał panowanie nad sobą.Ukląkł i po omacku odszukał drogę do bezpiecznego, przykrytego kamiennym stropem korytarza.Tam położył się i zdjął powyginany hełm.Postanowił odpocząć i jeśli to możliwe — przespać się trochę.Czuł wstyd z powodu chwilowego załamania, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że gwałtowny wybuch pomógł mu rozładować rosnące napięcie.Wciąż się bał, ale nie był to już ten paniczny strach co przedtem.Jeśli zdoła zachować spokój w ciągu kilku najbliższych godzin — i uniknąć niebezpieczeństwa, które budziło w nim taką grozę — ukończy kopanie jutro, być może nawet przed południem.Wówczas, rzecz jasna, pozostanie jeszcze do pokonania sklepienie.Rozdział siódmyTarlach stęknął i otworzył oczy.Skalną komnatę wypełniło łagodne światło.Tuż nad sobą ujrzał elfią twarzyczkę; jej ni to figlarny, ni to wesoły wyraz sprawił, na wpół tylko rozbudzony Sokolnik nie mógł się oprzeć pokusie.Roześmiał się i żartobliwie puknął palcem w zadarty nosek, jak to nieraz czynił Prufon ze swą małą wnuczką.Nagle serce w nim zamarło.Cofnął się gwałtownie, gdyż strach powrócił ze zdwojoną siłą.Nie była to jasna buzia dziecka z Morskiej Twierdzy, ze śmiejącymi się oczyma i policzkami opalonymi na brąz po lecie spędzonym w śródleśnym ojcowskim dworze.Stojąca przed nim mała istotka była bez wątpienia prześliczna: miała bujne, wijące się, kasztanowate włosy i jasnozielone oczy.Jednak niezwykła bladość cery świadczyła o tym, że diewczynka nie należy do świata żywych.Mieszkańcy Lormtu słusznie nazywali ją duchem.Światło wypełniające komnatę wydawało się emanować właśnie z niej.A może prawdę tak było? W chwili kiedy odskakiwał do tyłu, zjawa próbowała ująć go za rękę.Teraz patrzyła nań z urażonym zdumieniem.Wyprostował się natychmiast.— Przepraszam — powiedział, usiłując zapanować nad drżeniem głosu.Słyszał, że podczas takich spotkań ten, kto pierwszy zaczyna mówić, może uzyskać przewagę.— Pomyliłem cię z inną małą dziewczynką.— Twoją małą dziewczynką?— Nie.Po prostu z kimś, kogo znam.— Aha.Przyglądała mu się uważnie, przechyliwszy głowę na bok.— Jest ci zimno? — zapytała w końcu.— Nie za bardzo.Dlaczego pytasz?— Bo strasznie drżysz.Spojrzał na nią ze zdumieniem, a potem mimo woli uśmiechnął się.— Chyba mnie przestraszyłaś — powiedział całkiem szczerze.Słysząc to, zjawa wybuchnęła radosnym śmiechem.Usiadła obok i starannie wygładziła suknię… Po raz pierwszy zwrócił uwagę na ubiór i doszedł do wniosku, że zapewne jest bardzo niewygodny.W niczym nie przypominał strojów noszonych przez kobiety i dziewczynki w Estcarpie lub High Hallacku.Suknia musiała być bardzo stara, tak stara jak legenda o duchu, ale Sokolnik nie znał się wcale na kobiecej modzie i nie potrafił określić, kiedy ją uszyto.Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.— Spałeś bardzo długo — powiedziała, a potem, widocznie tknięta jakąś nową myślą, dodała: — Czy to ja cię obudziłam?— Nie.Przynajmniej tak sądzę… Po prostu już się wyspałem.— A może ostrzegły go wyostrzone zmysły wojownika, przemknęło mu przez myśl.— To dobrze! Starałam się być bardzo cicho.Kathreen mówi, że za dużo gadam i że nie wolno mi ciągle naprzykrzać się ludziom.— Kathreen?— Moja siostra.Jest bardzo duża i bardzo mądra — w oczach dziewczynki zabłysła duma — i ładna.— Bez wątpienia, jeśli jest choć trochę podobna do ciebie.Zjawa energicznie pokiwała głową.— Na imię mi Adeela — powiedziała, jak gdyby nagle przypominając sobie o zasadach grzeczności, które jej niegdyś wpojono.Sokolnik zawahał się.Nie chciał przestraszyć ani urazić dziecka, ale wiedział, że znajomość imienia daje władzę nad jego właścicielem.Nie miał ochoty przedstawiać się zjawie ani też nikomu innemu, nawet gdyby zwyczaje Sokolników zwalały na to.Jedynie dla Uny zrobił wyjątek… Nagle przypomniał sobie przydomek nadany mu przez władczynię.— Nazywają mnie Górskim Jastrzębiem — rzekł, pochylając głowę ruchem podpatrzonym u panów z Dolin.— miło mi cię widzieć, Adeelo.Przymrużył oczy, nie wiedząc, czy ma śmiać się, czy płakać.Uświadomił sobie, że to, co przed chwilą powiedział, jest szczerą prawdą.Adeela nie miała pojęcia, co się z nim dzieje.Wodziła zdumionym wzrokiem po ponurym otoczeniu, zupełnie jakby zobaczyła je po raz pierwszy.W końcu zwróciła się ku niemu.— Dlaczego spałeś?— Ponieważ byłem bardzo zmęczony [ Pobierz całość w formacie PDF ]