[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hobbit zobaczył Skilludra.Tan bardzo się zmienił.Dawniej, kamienne, zimne oblicze beznamiętnego, pewnego siebie dowódcy zuchwałej morskiej drużyny, teraz było pełne napięcia.Twarz z mocno zmrużonymi oczami przypominała maskę.Widać było, że człowiek ten z trudnością nad sobą panuje.Mięśnie na policzkach drgały.Skilludr odziany był w obszerną czarną kolczugę, ale hełmu nie założył.W ręku trzymał długi prosty miecz.- Czego chcesz, niewysoczku? - Tym rykiem zapewne wprawiłby w popłoch i zmusił do ucieczki stado wygłodniałych wilków.- Zaproponować uczciwą walkę tanowi Skilludrowi, słynącemu z tego, że jest najsprawiedliwszym ze sprawiedliwych.- Folko stał spokojnie, skrzyżowawszy ręce na piersi, i wszyscy widzieli: miał tylko krótki sztylet.- Uczciwą walkę? - Skilludr zarechotał.- Nie walczę z niedomiarkami!Ale dał znak - pomrukując z niezadowoleniem, nie obawiając się nawet gniewu tana, ludzie Skilludra opuszczali łuki.Hobbit, jak nigdy, gorąco modlił się do Morskiego Ojca by natchnął mądrością Farnaka i Wingetora.Wydawało się, modły zostały wysłuchane.Z małych okrętów przestały dolatywać strzały.- Niedomiarki? No to patrzcie na tę linę! - Folko nie mógł pochwalić się siłą, na pewno, ale zręczność i szybkość były jego mocnymi stronami.Rraz! - jego ręka wyszarpnęła zza pasa sztylet, oczywiście, nie zza swego pasa, tylko stojącego jakieś sześć stóp dalej Eldringa.Skok udał się nad podziw; ostrze jak srebrzysta rybka przemknęło powietrzem, dźwięcznie uderzyło w maszt.Lina została przecięta; gdzieś na górze załopotało uwolnione płótno żaglowe.Nie można powiedzieć, by Eldringowie porozdziawiali usta, jakby zobaczyli nie wiadomo co.Na pokładzie było wielu wspaniałych wojów.Jednakże Skilludr - co było zupełnie do niego niepodobne - stracił do końca cierpliwość.Folko zapewne znalazłby drogę do pokojowego rozstrzygnięcia sporu, gdyby dano mu taką szansę, ale postawa tana prowadziła do zakończenia problemu szybko i prosto.- Dobrze! - ryknął hobbit.- Będziemy się bić!Okręty Wingetora i Farnaka tymczasem zdążyły wykonać zwrot.Co prawda i skrzydła floty Skilludra zdołały już całkowicie zamknąć okrążenie, „Rybołów” i „Skrzydlaty Smok” były otoczone.Tan zrzucił kolczugę, przekazał zbrojmistrzowi broń, zostawiając sobie sztylet, który kształtem swojej gardy przypominał nieco dagę Malca.Ludzie rozstąpili się; na niewielkim pokładzie dziobowym zwolniło się miejsce dla pojedynkowiczów.Hobbit wiedział, że brak miejsca jest dla niego zabójczy, ale nie mógł się już wycofać.- Bijemy się do pierwszej krwi czy na śmierć? - Wytężywszy całą swą wolę, Folko spojrzał Skilludrowi prosto w oczy.Pamiętaj, że nawet jeśli ja zginę, to moi towarzysze nie poddadzą się.- Wiem - skinął głową tan.- Ale ja i tak będę górą.To znaczy - jeśli choć raz uda ci się mnie drasnąć.pozwolę wam odejść, choć twoi nowi przyjaciele - i Farnak, i Wingetor - to tylko podli zdrajcy świętego bractwa morskich tanów.To było coś zupełnie nowego.Zdrajcy? Nie, Skilludr na pewno zwariował.I on, i jego ludzie.Na pewno.- Po co, po co, tanie? - rozległy się ze wszystkich stron gniewne okrzyki.- Przecież to zdrajcy! Wszyscy, jak jeden mąż! Na dno z nimi! Danina dla Morskiego Ojca!- Cicho! - ryknął Skilludr.- Cicho! Nikt nie może powiedzieć, że ja tchórzliwie uchyliłem się od walki! Nikt!.Słyszycie? Jesteś gotów? - zwrócił się z pytaniem do hobbita.- No to zaczynamy!Skilludr trzymał sztylet ostrzem skierowanym ku pokładowi.- Bijemy się do mojej pierwszej krwi.- Skilludr patrzył hardo, wysoko zadarłszy głowę.- Lub do mojej śmierci?- Lub do twojej śmierci - uśmiechnął się.- Nie za bardzo to uczciwe, nieprawdaż?- Nie masz wyboru.Folko w milczeniu skinął głową.„Dobra, skończyły się pogaduszki.Zaczynamy, silny i potężny tanie! Zobaczymy, czyje będzie na wierzchu”.Hobbit nie odczuwał strachu, zniknęło też zmęczenie i znużenie niezliczoną ilością pojedynków, w których zmieniały się tylko twarze przeciwników.Dziś walczył nie o uratowanie siebie; i to napełniało jego ciało energią, jak dobre, wyleżakowane mocne wino.„To nie jest twój wróg, albowiem nie wie, co czyni” - wypłynęło z odmętów pamięci.Skilludr zaatakował pierwszy.Zabójcza stal runęła ku ofierze, a Folko, zamiast odstąpić, sam skoczył do przodu.A usunął się dopiero w ostatniej chwili - gdy sztylet już miał sięgnąć jego ciała.Ostrze Otriny nie zawiodło.Skilludr wykonał ruch lewą ręką - ale za późno.Klinga hobbita wykreśliła długie, krwawe pasemko od lewego ramienia w poprzek całej piersi.Nad pokładem zawisła cisza.Tylko woda pluskała za burtą i świstał wiatr w olinowaniu.Wojownicy zamarli.Folko zaciskał lewą dłonią krwawiące ramię; Skilludr znieruchomiał w oszołomieniu, wpatrując się w purpurową wstęgę, która w jednej chwili przekreśliła koszulę.Sztylet Otriny słabo, niemal niezauważalnie, ale jarzył się.W jasnych promieniach słońca tylko hobbit mógł to dostrzec.Syczała i puchła pęcherzykami krew na ostrzu.Skąd jej aż tyle? Przecież cięcie było płytkie.Od cudownej broni falami rozchodziła się Moc, obudzona do życia krwią Skilludra.A hobbitowi przypomniały się słowa Henny, podsłuchane w namiocie władcy Południa:„Światło Adamantu wskazało mi ich.”.Żeby tylko nie wskazało ono i jego, Folka Brandybucka, na którego piersi od wielu już lat wisiał sztylet z błękitnymi kwiatami na ostrzu.Tan z wysiłkiem przeciągnął dłonią po twarzy - z dołu do góry, jakby ścierał lepką pajęczynę.A kiedy się odezwał, głos jego był głosem znanego dawniej hobbitowi Skilludra - zimny, spokojny, beznamiętny:- Wstrzymać ogień.4 Października, Lewy Brzeg Kamionki,Dzień Drogi Od Gór HlawijskichEowina i Szary pokonali kolejną grzędę wzgórz.Przed nimi leżała rozległa, słabo pofałdowana równina, cała ozdobiona pstrymi plamami namiotów.- Tu - odezwał się z mocą Szary.- To tu.Dziewczyna wstrzymała konia.Przez pięć dni, w ciągu których przedzierali się na wschód, szczęśliwie unikając spotkań z patrolami, jej towarzysz bardzo się zmienił.Rysy twarzy się wyostrzyły, policzki zapadły, oczy płonęły gorączkowym blaskiem.W nocy często mamrotał coś niezrozumiale - we Wspólnej Mowie.To w końcu ją przekonało, że setnik nie jest z rasy Pierworodnych.Na jego obliczu coraz częściej pojawiał się dziwny grymas - jakby powracał jakiś dawno temu przeżyty ból.- Wydaje mi się, że przypominam sobie.- Szary znieruchomiał w siodle, wolno wymawiając słowa, i chyba nie bardzo się przejmował tym, czy słyszy go Eowina czy nie.- Kierujemy się na tajemne słońce.Ono pali.ono prześwietla.Pamiętam.armia szła na zachód.- Posłuchaj, zaraz zostaniemy zauważeni! - odezwała się dziewczyna.- No to co? Teraz to nam nawet na rękę.- Na rękę? Przecież nas zabiją.- Nie odważą się - rzucił władczo Szary.Nie był to już ten nieśmiały rybak, którego poniewierał nawet poborca podatkowy.Postawę miał teraz iście królewską, resztki odzienia - podarte, przepalone, okopcone - nosił niczym purpurową opończę.Eowina nie ośmieliła się sprzeciwić.Ten człowiek.to była Moc, sama w sobie.Dolinę wypełniało mnóstwo namiotów.Bystre oczy młodej Rohanki widziały przemieszczające się mozolnie między namiotami i daszkami postacie ludzi; w różne strony galopowali jeźdźcy, przemaszerował nawet ogromny olifant [ Pobierz całość w formacie PDF ]