[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kosygin wbija wzrok w bloczek przed sobą, kreśli coś niecierpliwie i z irytacją.Mięśniejego twarzy drgają nerwowo.Dlaczego nie mamy nic, żeby się przeciwstawić szatańskoskutecznemu i zmotoryzowanemu nieprzyjacielowi? zadaję sobie w duchu pytanie.Dlaczegoroztrwoniliśmy te dwa lata? W miarę jak marszałek czyta statystyki, przez jego wojskowąrzeczowość przebijają się uczucia.Głos więznie mu w gardle, kiedy woła: Ludzie giną tysiącami na froncie właśnie w tej chwili! Dlaczego nie potrafimy imdostarczyć zwykłych łopat i siekier, nożyc do cięcia drutu kolczastego? Nasi chłopcy robią kładkiz własnych krwawiących ciał, ponieważ nie mają narzędzi do cięcia drutu! Towarzysze, to hańba,hańba! Nie mamy lamp nie mówię o latarkach, zwykłych lamp naftowych.W ciągu ostatnichkilku miesięcy towarzysz Stalin osiem razy osobiście rozkazywał dostarczyć te lampy, ale frontciągle ich nie ma.Nie mamy sprzętu do maskowania.Błagam was, towarzysze, którzy kierujecieprzemysłem, w imieniu prostego żołnierza na froncie. Wszystko jasne mówi Kosygin napiętym głosem, kiedy marszałek siada. Jakielampy macie na myśli?Pułkownik siedzący za marszałkiem podnosi prymitywną okrągłą lampę, metalową ramęze szklanymi szybkami. I nie potrafimy wyprodukować takiej drobnostki? woła Kosygin gniewnie.Przypadkiem znam ten problem.Za zgodą Utkina zabieram głos. Pozwólcie mi wyjaśnić, Aleksieju Nikołajewiczu.Produkcja lamp postępuje wolno,ponieważ nie mamy blachy żelaznej, wytłaczarek, szkła odpowiedniej grubości i jakości.Wielkiezakłady blacharskie ewakuowane z Nowomoskowska jeszcze nie podjęły pracy.Szkło możemydostać tylko z Krasnojarska.Może towarzysz Sosnin mógłby nam powiedzieć, dlaczego nieprzychodzi. Te lampy muszą być zrobione! Kosygin nagle krzyczy i wali pięścią w stół.Ostrzegam was wszystkich, trzeba skończyć z tą zbrodniczą bezczynnością! Choćbym miałobedrzeć leniwych drani ze skóry, zaopatrzenie wojenne musi dotrzeć na front, tak jak życzysobie towarzysz Stalin! Sosnin raport!Ponury Sosnin sprawia wrażenie zdruzgotanego.Mówi beznadziejnie monotonnymgłosem.Maszyny w Krasnojarsku są w złym stanie, elektrownia nie działa, nie mawykwalifikowanej siły roboczej.Kosygin wywołuje Akimowa i innych.Konferencja ciągnie się godzina za godziną.Każdy kolejny raport pogłębia przytłaczające poczucie rozpaczy. Wąskie gardła w materiałach,maszynach, środkach transportu wydają się coraz liczniejsze nieprzebyty las wąskich gardeł.Kosygin już nie mówi, już nie zadaje pytań.Krzyczy, rozkazuje, ustala normy i daty bezkonsultacji z kimkolwiek a wszyscy komisarze ludowi, generałowie, wiercą się niespokojnie,jak sztubacy strofowani przez rozgniewanego nauczyciela.Staramy się nie patrzeć na siebie.Wszyscy wiemy, i Kosygin wie, że trudności są prawdziwe, że nikt z nas nie potrafi dokonywaćcudów.W pewnym momencie, podczas gniewnej tyrady pod adresem komisarza Ginzburga,dzwoni telefon.Najwyrazniej Kosygin rozpoznaje dzwięk.Jego ton, wyraz twarzy, cała jegopostawa zmieniają się raptownie, stają się potulne, uniżone. Tak, Iosifie Wissarionowiczu.Oczywiście, Iosifie Wissarionowiczu.Będziewykonane!.Tak, podejmę natychmiastowe środki. mówi.Stalin! Dreszcz strachu i szacunku przechodzi przez zebranych wokół stołu.Siedzimynieruchomo jak posągi.Kosygin odkłada słuchawkę cicho, ostrożnie, jakby była zrobionaz kruchego szkła.Potrzebuje całych pięciu minut, żeby wprowadzić się z powrotem w gniewnyi władczy nastrój.Jest czwarta trzydzieści rano, kiedy narada się kończy.Wszyscy otrzymaliśmy instrukcje:pół miliona mundurów maskujących, milion łopat, sto tysięcy telefonów polowych całedziesiątki oszałamiających liczb.Wszyscy wiemy, że zadania są niewykonalne i jeśli zostanąwykonane choćby w siedemdziesięciu pięciu procentach, będzie powód do radości, premiei Ordery Zasługi.Wszyscy wiemy też, że są celowo zawyżone, aby wycisnąć z przemysłuwszystko, co się da, i że potrzeby są znacznie większe od planów.W domu wspinam się ciemną klatką schodową na najwyższe piętro, wymacujęw ciemnym korytarzu drogę do naszych drzwi.Irina się podnosi.Dlaczego wracam tak pózno,pyta, co się stało? Nic, nic, śpij.po prostu kolejna narada.Wstaje świt.Uczestniczyłem w dziesiątkach takich narad, zwoływanych przez zastępców Stalina:Wozniesienskiego, Saburowa, innych.Procedura i nastrój były zawsze takie same.Na wszystkichnaradach dominowały rozkazy, dyrektywy, żądania Stalina, który nie chciał słyszećo trudnościach i domagał się rezultatów. ROZDZIAA XXVDwie prawdy Jako szef wydziału Sownarkomu nie zarabiałem nawet połowy tego,co w przemyśle, i nie dostawałem hojnych premii, które przyznawała sobie administracjafabryczna.Ale w czasie straszliwych niedoborów pieniądze nie miały znaczenia.Co się liczyłonaprawdę, to nasze przydziały i sklepy, w których mogliśmy kupować.A pod tym względem należałem do najwyższej kategorii.Miałem dostęp do specjalnychsklepów ( zamkniętych rozdzielni w napuszonym oficjalnym żargonie), jak równieżdo pracowni obuwniczych i krawieckich, zarezerwowanych dla władzy.Spotykałem tamprzedstawicieli elity partyjnej, rządowej, policyjnej, kremlowskiej; czasem ich żony, kierowcówi służbę.Nawet jeden Rosjanin na tysiąc nie podejrzewał, że tak obficie zaopatrzone sklepyistnieją, bo władze utrzymywały je w tajemnicy przed masami.Zwykle przed naszymi zamkniętymi sklepami ustawiał się sznur eleganckich samochodów, ale nieliczni przechodnienie wiedzieli po co.%7ładen zwykły moskwianin nie mógł nawet spojrzeć na zagraniczne i krajowewspaniałości sprzedawane w tych sklepach, a co dopiero ich posmakować.Nasze zakupy były oczywiście ograniczone przydziałami.Znacznie jednak przewyższałyone przeciętną i obejmowały artykuły, o których w powszechnej świadomości nie pozostało jużnawet wspomnienie.Należałem do kategorii ludzi uwolnionych od presji głodu i chłodu, któretrzymały nasz naród w bezlitosnym uścisku.Kraj cierpiał tak samo okrutnie jak w najgorszychlatach wojny domowej po ćwierćwieczu socjalistycznego budownictwa i kilku udanychplanach pięcioletnich.Moja miesięczna racja obejmowała bekon, konserwy, masło, cukier, mąkę, solonąwieprzowinę wszystko sprowadzone ze Stanów Zjednoczonych jak również radziecki drób,wędzoną rybę, jarzyny, wódkę, wino, papierosy.Za piętnaście tysięcy rubli nie kupiłbymna czarnym rynku tego, co nabywałem za około stu pięćdziesięciu rubli w zamkniętym sklepie,do którego wejścia strzegł milicjant [ Pobierz całość w formacie PDF ]